Część IV: Rozdział 19

NAJPIERW PRZECZYTAJ TO CO W RAMCE PO LEWEJ. 
Dziękuję :)

Noreen

            Siedziałam nad brzegiem rzeki i puszczałam „kaczki” do wody. Byłam wściekła: przez moją ranę nie będę mogła brać udziału w odbijaniu zamku.
            Kiedy okazało się, że Łucji nie została już ani kropla magicznego płynu, nie byłam zdziwiona – choć moja rana musiała teraz być zaszyta. Dostałam więc jakiś gałganek, który mogłam zagryźć, a Edmund złapał mnie za rękę – i tyle. Musiała pogodzić się z bólem większym, niż ten przy rozcinaniu mojej nogi tą dziwną, zakrzywioną Kalormeńską szablą.
            Rzuciłam kamieniem z całej siły, a woda chlupnęła na wszystkie strony. Jak mogliśmy tak przegrać, tracąc aż tylu ludzi?
            Bolało mnie to, ile osób, zwierząt i stworzeń przeze mnie poniosło śmierć. Bo taka jest prawda: to wszystko wywołałam ja, i choć ja sama się zmieniłam, to moje pierwsze decyzje były tą pierwszą kostką domino, która runęła, popychając kolejne.
            Wstydzę się. Okropnie się wstydzę tego, jaka byłam i co zrobiłam. Mimo że tylko kilka osób o tym wie, a reszta jest niczego nieświadoma, to nie umniejsza mojej winy. Bo jak to musiało wyglądać z perspektywy takiego Pana Tumnusa?
            Do zamku Łucja i Edmund przyprowadzają jakąś dziewczynę i chłopaka i mówią, że to będą ich goście. Edmund i ta dziewczyna mają się ku sobie. Nagle król wyjeżdża do Telmaru i pojawia się Jadis – choć powinna już dawno nie żyć – i przejmuje zamek. Panuje taki zamęt że nikt nie zauważa, że ta dziewczyna i jej brat są po stronie czarownicy. Potem Edmund i Piotr oswobadzają jeńców wiedźmy, a Sprawiedliwy oficjalnie jest już z tą dziewczyną, którą również (pewnie) uwolnił. Za zabicie Białej Czarownicy inna wiedźma bierze odwet. Czy jest tu coś podejrzanego? Nie, skądże.
            Tylko kryjąca się za tym intryga.
            Kto mógł przewidzieć, że ta planująca od dziecka zemstę dziewczyna zakocha się w znienawidzonym mężczyźnie? Podobno od miłości do nienawiści tylko jeden krok… Ja go zrobiłam, tyle że w drugą stronę. I nie żałuję.
                        Chciałam już wstać, ale byłam tak osłabiona, że nie udałoby mi się to bez niczyjej pomocy. Na całe szczęście w pobliżu przechadzała się Łucja, która mnie podtrzymała. Podała mi też mój kijek, na którym się opierałam, by odciążyć nogę.
            Spojrzałam w stronę naszego obozowiska, szukając wzrokiem Edmunda. W tym miejscu koryto rzeki znajdowało się w niewielkiej dolince, w której to się jak na razie osiedliliśmy. Zbudowaliśmy – a raczej inni zbudowali, bo ze mną obchodzono się jak z jajkiem – kilka szałasów. W każdym z nich było miejsce na kilkanaście osób, a ziemia została obłożona suchą trawą, by spało się choć trochę wygodniej. Wreszcie zauważyłam Edmunda: wraz z Piotrem siedział oddalony od tego całego rozgardiaszu panującego w obozie i rysował coś patykiem na ziemi. Powoli pokuśtykałam w tamtą stronę.
            - Cześć, Ed – powiedziałam, kiedy zbliżyłam się do nich. – Piotrze – kiwnęłam głową. On odpowiedział tym samym: niezbyt mogliśmy się dogadać. Nie ufał mi, a ja w pełni go rozumiałam. To przeze mnie Sofie została w zamku.
            Edmund wstał i powiedział bratu, że dziś już więcej nie wymyśli. Uśmiechnął się do mnie słabo i pocałował w policzek.
            - Jak się czujesz? – zapytał.
            - Tak samo jak wcześniej – odparłam. Spacerowaliśmy brzegiem rzeki. Edmund dostosował swoje tempo do mojego, chociaż widziałam, jak nerwowy był i gdyby tylko mógł, zamiast spokojnie iść pognałby jakby się coś paliło. Położyłam mu rękę na ramieniu. – Spokojnie, nie denerwuj się tak.
            - Mam się nie denerwować? Przecież zawiedliśmy, Noreen. Zawiedliśmy wszystkich.
            - Ale naprawimy to – zapewniłam. Z twarzy Edmunda nie zszedł jednak wyraz niezadowolenia.
            - Mam okropne poczucie winy – przyznał wreszcie.
            - A ja to co? – spytałam, zatrzymując się. Chłopak odwrócił się i zmarszczył brwi. Westchnęłam. – Ten cały bałagan nie zrobił się sam z siebie.
            - Nie musisz się obwi…
            - Ja się mam nie obwiniać?! – przerwałam mu. - To przecież wszystko przeze mnie! Gdybym nie wymyśliła sobie tej zemsty, żeby pomścić „kochaną mamusię”, nic z tych rzeczy nie miałoby miejsca! Siedziałbyś sobie w zamku, rozstrzygał spory pomiędzy sąsiadami, jeździł za granicę by załatwiać różne polityczne sprawy… A teraz nie ma ani zamku, ani poddanych, ani nawet porządnego miejsca do życia!
            - Chyba masz coś wspólnego z Piotrem – mruknął Edmund, ale nic więcej nie powiedział.
            - Czyli przyznajesz mi rację, tak?
            Brunet zacisnął usta w wąską linię i dalej nic nie mówił. Spuściłam głowę i wpatrywałam się kamienie pod moimi stopami. Po chwili poczułam dłoń Edmunda na moim policzku. Spojrzałam na niego. Już chciał coś powiedzieć, kiedy usłyszeliśmy wysoki, ewidentnie kobiecy krzyk – a może raczej wrzask.
            W rzece widać było miotającą się sylwetkę. Nawet, gdyby się nie słyszało jej krzyku, można było stwierdzić, że to kobieta – suknia wydymała się w wodzie i falowała.
            Nim ktokolwiek zdołał zrobić cokolwiek, Piotr wskoczył do rzeki i przepłynął niemalże całą jej szerokość, żeby dotrzeć do tonącej. Chociaż tego nie słyszeliśmy widać było, że mówi coś do niej, a po chwili ona się uspokaja i nie wymachuje bez sensu nogami i rękami. W tym czasie on objął ją ramieniem i przypłynął do brzegu. Edmund od razu pobiegł, by pomóc wydostać się z wody bratu i niedoszłemu topielcowi. Kiedy i ja tam doszłam, przeżyłam szok.
            To była Sofie.
            Dziewczyna wykaszlała resztki wody z płuc i nim zdążyła się na dobre otrząsnąć, Piotr porwał ją w ramiona.
            - Już nigdy, przenigdy cię nie zostawię, rozumiesz?  Kocham cię tak bardzo, że ledwo co żyłem myśląc, że jesteś w zamku z tą wiedźmą.
            Jako że oboje byli kawałek od nas, nie usłyszałam, czy Sofie odpowiedziała Piotrowi – za to widziałam, że mocno się do niego przytuliła, jakby był właśnie tą ostatnią deską ratunku, bez której pójdzie na dno. I siedzieli tak, wtuleni w siebie.
            Poczułam, że Edmund obejmuje mnie od tyłu.
            - Może to i twoja wina, ta cała wojna, ale z twoją pomocą ją skończymy – wyszeptał mi do ucha. Czując jego ciepły oddech na swojej skórze na moich policzkach pojawił się rumieniec, a moje serce zaczęło bić szybciej, słysząc tą odpowiedź.
            - Wierzysz we mnie – stwierdziłam, odwracając się do niego.
            - Oczywiście.
            Kiedy jego usta rozciągnęły się w uśmiechu, blizna przybrała dziwny kształt. Nadal czułam ukłucie żalu, gdy na nią patrzyłam, ale nie było już to poczucie winy rozdzierające moje serce na strzępy.
            Odwzajemniłam uśmiech Edmunda, nie myśląc już o żadnej wojnie.

***

            Nie potrafiłam zasnąć. Wszyscy w szałasie już od dawna śnili, tylko nie ja. Leżałam przy Edmundzie i słuchałam jego spokojnego oddechu, rozmyślając o dzisiejszych wydarzeniach.
            Kiedy Sofie doszła wreszcie do siebie opowiedziała nam, dlaczego się tu znalazła. Niedługo po tym, jak zdobyto Ker-Paravel, wojska Eloveny przeszukiwały zamek. Znaleźli oni dziewczynę wraz z matką ukrywające się gdzieś w podziemiach. Stwierdzono, że kobieta na nic się nie przyda i zabito ją, a Sofie zabrano do wiedźmy, by osądziła, co z nią zrobić. Ta powiedziała, że ten, który ją odnalazł, może ją sobie zabrać jako „trofeum wojenne”. Ucieszony Kalormeńczyk zamknął ją w jednej z komnat. Sofie się nie poddała i udało jej się uwolnić. Było to w środku nocy, więc ukryła się w lesie. Rankiem obudziły ją Drzewa. Była przerażona, ale Wierzba przekonała ją, żeby im zaufała. Pokazała jej kierunek, w którym się udaliśmy i towarzyszyła przez część drogi. Kiedy dziewczyna wreszcie zauważyła nasz obóz okazało się, że jest po drugiej stronie rzeki, więc postanowiła przez nią przepłynąć… A całą resztę już widzieliśmy.
            Byłam pełna podziwu dla niej. Gdyby mnie takie coś się przydarzyło, nie zwlekałabym z uwolnieniem się przy pomocy magii albo chociażby miecza, ale ona jest inna niż ja. Jest zwykłą dziewczyną, znającą się na ziołach, ich uprawie i zastosowaniu. Ona nie ćwiczyła latami z przybranym bratem szermierki, ona nie zaglądała do księgi zaklęć każdej nocy, by rosnąć w siłę.
            Zastanowiło mnie to, co się stało z Gabirem. Czyżby zginął? A może znow przyłączył się do Eloveny? Teraz wiedziałam, że to zwykły tchórz, który trzyma się tego, kto jest silniejszy. Dlaczego więc przyszedł nas ostrzec? Mieliśmy znikome szanse na obronę. I co znaczyło to, że jesteśmy prawdziwym rodzeństwem? Nie rozumiałam tego. Aslan by mi powiedział przecież, prawda? Skoro umarłam, zasługiwałam na wyjaśnienia i je dostałam. Nie ukrywałby tego przede mną…
            Nagle usłyszałam jakieś dźwięki dochodzące z zewnątrz. Wstrzymałam oddech i nasłuchiwałam – to były czyjeś kroki.
            Podpierając się moim kijkiem wyszłam z szałasu jak najciszej mogłam i miałam wrażenie, że oślepnę – ujrzałam takie jasne światło i zdziwiłam się, że w zbudowanym z gałęzi szałasie nie było tego widać.
            Światło zgasło, a ja zobaczyłam Wielkiego Lwa.
            Chyba jednak coś przedostało się przez liche ściany, bo ze wszystkich szałasów zaczęli wychodzić ludzie, a na widok Aslana klękali. Ja też to uczyniłam. Tę atmosferę przerwała Łucja, która po prostu podbiegła do niego i ku zgorszeniu wszystkich przytuliła się do lwa.
            - Witaj, córko – powiedział, śmiejąc się. Nikt jednak nie śmiał się poruszyć. Kiedy Łucja odeszła kawałek od Lwa, ten wreszcie zwrócił uwagę na nas.
            - Witajcie, moje drogie dzieci – powiedział. Umocnieni tymi słowami powstaliśmy i z powagą wpatrywaliśmy w Aslana. – Wiem, że myślicie, że to wszystko to wasza wina, że straciliście zamek, ale nie możecie się obwiniać. – W tym momencie spojrzał na mnie, a ja wiedziałam, że On mi przebaczył.
            - Co więc teraz możemy zrobić? – usłyszałam mocny głos Piotra i ujrzałam go wychodzącego przed tłum.
            - Odbić zamek oczywiście.
            - Nie mamy wystarczającej liczby ludzi, panie. Wielu zginęło, a część tych, którzy przeżyli, jest ranna. Nie możemy ryzykować.
            - Lecz jeśli nie zaryzykujecie, nie odzyskacie Ker-Paravelu.
            - A jeśli zaryzykujemy, wszyscy zginiemy.
            - Piotrze! – ryknął Lew, a ja musiałam zakryć uszy, głos był tak potężny. – Nie przybyłem tu, by prosić cię o coś niemożliwego. Przyprowadziłem ci posiłki.
            Piotr stał oniemiały przez chwilę, a wśród naszych ludzi rozległy się radosne szepty. Nadzieja – najpotężniejsza z emocji – zawładnęła obozem.
            - Idźcie spać – powiedział Aslan ciepłym głosem. – Musicie być gotowi na jutro. Łucjo, Piotrze, Edmundzie, wy zostańcie.
            Poczułam w sercu lekkie ukłucie, ale nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że była to zazdrość. Rzucając ostatnie spojrzenie w stronę Lwa skierowałam się do szałasu wraz z innymi, a kiedy położyłam się na moim posłaniu, momentalnie zasnęłam.
            Był to sen bez snów, bez żadnych marzeń czy myśli. Oczyszczający ze wszelkiego zmęczenia, trosk i zmartwień. Kamienny sen, jak to się mówi.
            Gdy obudziłam się rano zauważyłam, że w szałasie już nikogo nie było, za to mogłam usłyszeć gwar dochodzący z zewnątrz. Wstałam i głośno wciągnęłam powietrze ze zdziwienia – mogłam się oprzeć na zranionej nodze. Korzystając z tego, że szałas jest pusty zdjęłam spodnie i odwinęłam prowizoryczny bandaż. Nie było śladu po ranie. Wciągnęłam spodnie z powrotem i wyszłam na zewnątrz.
            - Wczoraj ledwo co mogłem wytrzymać z bólu, a teraz popatrz, łapa jak nowa! – chwalił się jeden gepard drugiemu. Pewien młody faun, któremu ukruszyło się wczoraj kopytko z niedowierzaniem oglądał kończynę, która wyglądała jak przed bitwą.
            Aslan nas uzdrowił przez sen, właśnie to zrozumiałam. Z czego mnie już po raz drugi. Zadrżałam, nagle myśląc o przysłowiu „Do trzech razy sztuka”. Miejmy nadzieję, że w moim wypadku nie będzie ono prawdziwe… Dwa razy zdecydowanie wystarczy.
            Nagle wszyscy usłyszeli jakiś szum. Nasze głowy odwróciły się ku jego źródłu, ale jako że byliśmy w dolinie, nic nie zauważyliśmy. Dopiero po chwili zobaczyliśmy coś na szczycie skarpy, a to, co ujrzeliśmy, przeszło nasze najśmielsze oczekiwania.
            W dolinę zaczęła schodzić armia – i to nie byle jaka armia. Telmarowie. W błyszczących w słońcu zbrojach, twarzach zasłoniętych bezosobowymi maskami, idący w zwartym szyku, a na czele trójka królów na koniach.
            Wyglądali zupełnie inaczej niż poprzedniego dnia. Łucja, w bogato zdobionej sukni, ale i skórzanym gorsecie i mieczu przy boku wyglądała olśniewająco z kasztanowymi lokami spływającymi na plecy. Piotr w czystej zbroi, z czerwoną tuniką ze złotym lwem na piersi, patrzący na nas z satysfakcją i lekkim uśmiechem na twarzy.
            I Edmund.
            Poczułam się tak, jak kilka miesięcy (a wydawałoby się że lat) temu, gdy przybyliśmy z Gabirem do Narnii i zobaczyłam go po raz pierwszy od dnia, w którym przyjechał do Taszbaanu. Moje serce zabiło szybciej, poczułam ciepło rozlewające się na moich policzkach. Ciężko mi było oddychać, gdy tak na niego patrzyłam. On zdawał się wypatrywać kogoś w tłumie, aż w końcu wzrok zatrzymał na mnie i uśmiechnął się, co było zamachem na moje życie.
            Otrząsnęłam się z tego, gdy wszyscy już się zatrzymali, a przed nich wyszedł Aslan.
            - Jesteśmy uratowani! – pisnął głos jakiegoś gryzonia.
            - Jeszcze nie, mój mały – zwrócił się do niego Aslan. – Ja wam mogę jedynie pomóc. To od was zależy, czy odbijemy zamek czy nie.
            Nagle, jakby na jakiś umówiony znak wszyscy rzucili się do szałasów po zbroje i broń, by się przygotować. Czując lekkie mdłości udałam się tam wolniej – a poza tym jeszcze nie ufałam mojej na nowo zagojonej nodze.
            - Noreen! – usłyszałam i odwróciłam się. Edmund zeskoczył z konia i podbiegł do mnie.
            - Nowa zbroja? – spytałam, pukając palcem w napierśnik. Wzruszył ramionami.
            - Pewnie mi zazdrościsz.
            - Jasne – odparłam, ale zaraz potem się skrzywiłam.
            - Coś się stało? – Chłopak wyglądał na zaniepokojonego. Chłopak? Chyba powinnam przestać go tak nazywać… W ostatnim czasie bardzo zmężniał.
            Pokręciłam przecząco głową. – Nic takiego.
            Edmund się nie zagłębiał.
            - Wiesz, że nie pozwolę ci brać udziału w tej bitwie, prawda? – spytał po chwili.
            - Wiem – odparłam.
            - I to zignorujesz.
            - Owszem.
            Mierzyliśmy się wzrokiem przez dłuższy czas.
            - Pamiętaj, jeśli zginę, to w słusznej sprawie – powiedziałam wreszcie.
            - Nawet nie myśl o takim obrocie spraw.
            Obserwując zatroskaną twarz Edmunda tylko przytaknęłam. Poszłam przebrać się w moją prowizoryczną zbroję, a gdy wróciłam, Edmund żywo dyskutował o czymś z Piotrem.
            - Noreen – zwrócił się do mnie starszy z braci – chyba znaleźliśmy ci inne zajęcie.

***

            Gdy zaczął się atak na zamek, nie uczestniczyłam w nim. Nie chodzi o to, że w ogóle nie brałam udziału w tej bitwie – po prostu zadanie które mi wyznaczyli królowie było trochę inne.
            Miałam przedostać się do Ker-Paravelu, dowiedzieć się, co stało się z łucznikami z północnej wieży, znaleźć Elovenę… A potem, w zależności od okoliczności, uwięzić ją lub z nią skończyć.
            Nie uśmiechało mi się to. Mimio, iż Elovena wyrządziła wiele zła, musi mieć szansę na przebaczenie, na zrehabilitowanie się.
            Kiedy królowie omawiali jeszcze plan z wojskami, ja już byłam w zamku. Wbrew pozorom dostanie się do niego nie było trudne. Nie musiałam używać przy tym magii, dzięki czemu zaoszczędziłam sił, nie nakładając na siebie czaru niewidzialności. Armia Eloveny była zbyt pewna siebie, by obstawiać wszystkie wejścia strażą. Najwidoczniej zwycięstwo uderzyło im do głów.
            Skorzystałam z jednego z mniej uczęszczanych wejść i rozglądając się na boki, cicho przeszłam w kierunku sali tronowej. Zdziwiło mnie to, że po drodze nikogo nie spotkałam. Wkrótce jednak wyjaśniło się to, gdy usłyszałam gwar dochodzący z niedomkniętych drzwi sali.
            Tym razem skorzystałam z magii i niewidzialna wślizgnęłam się do środka. Były tu zgromadzone wszystkie ocalałe stworzenia i Kalormeńczycy z armii Eloveny, których i tak było więcej niż nas. Czarownica przechadzała się na stopniach przed czterema tronami, wyraźnie spięta.
            - A więc mówisz, że teraz chcesz sobie podporządkować całą krainę tylko w odwecie za tego chłopaczka, tak? – spytała jedna z wiedźm.
            - Nie! Chcę pomścić Białą Czarownicę. Ta sprawa… jest na drugim planie – dodała ostrożnie.
            - Ale gdyby nie to, nigdy byś nas tutaj nie poprowadziła.
            - Tę wojnę wywołała Noreen i te jej zmienne nastroje – warknęła Elovena gwałtownie siadając na tronie Piotra.
            - Ale twój udział ma chyba tylko jeden powód – mruknął ktoś.
            - Nieprawda! – krzyknęła.
            - Teraz mamy prawo do wątpliwości, czy obraliśmy dobrą stronę – powiedział, ku memu zaskoczeniu, jeden minotaur.
            - Nie jesteś dobrą przywódczynią, pani – dodał lis.
            - Co? – spytała wzburzona. – Teraz się ode mnie odwracacie? Kiedy mam władzę?
            - A czy naprawdę ją zdobyliśmy? – Tym razem zwrócił się do niej jakiś Kalormeńczyk. – Królowie nie są głupi, gdy z powrotem zbiorą armię będą chcieli odbić zamek.
            - A my ich odeprzemy!
            - Nie, jeśli nie będziesz miała naszego poparcia – powiedział inny, wyglądający na dowódcę.
            Chciałam słuchać dalej, bo aż nie wierzyłam własnym uszom, ale ktoś pociągnął mnie za ramię i wyciągnął z sali.
            - Widzę, że role się odwróciły.
            - Gabir! – zawołałam zdziwiona. – Jak mnie zobaczyłeś? I co tu robisz?
            - Zobaczyłem cię bo mam oczy, a jestem tu, bo pomagam Elovenie, geniuszu.
            - Co? – spytałam zbita z tropu. – Ale przecież ostrzegłeś nas o nich. I utrzymywałeś, że jesteśmy prawdziwym rodzeństwem.
            Na pustym korytarzu rozległ się szyderczy śmiech.
            - Uwierzyłaś w to? Myślałem, że się nie nabierzesz.
            - A więc skłamałeś – stwierdziłam, mrużąc oczy.
            - Tak. Czy kłamstwo to coś złego? – spytał. – Sama kłamałaś wiele razy. To ty mnie tego nauczyłaś – powiedział, zadając mi cios prosto w serce.
            - Jak widzisz, kłamstwo zawsze wychodzi na jaw – odparłam, siląc się na spokojny ton głosu.
            - No i co z tego? Jesteś w zamku wroga. Możemy cię teraz pojmać lub zabić i nikt z twoich przyjaciół się nie dowie. Pomyślą, że znów ich zdradziłaś i przyłączyłaś się do nas.
            Starałam się nie przejąć tym, co Gabir powiedział o zabiciu mnie, choć nie było to łatwe. W moim sercu gościło tyle emocji, że nie wiedziałam, która z nich jest najsilniejsza.
            - Skoro jesteś po tej drugiej stronie, czemu nas ostrzegłeś? – ponowiłam pytanie.
            - Robiłem to, co ty teraz: chciałem się dostać do zamku. Miałem was wywabić na rzeź, a potem otworzyć drzwi dla naszych. – W tym momencie musiałam zrobić wyjątkowo zdziwioną minę, bo chłopak dodał: - Nie wszyscy grają zgodnie z zasadami.
            Nim skończył mówić, praktycznie bezwiednie uniosłam pięść i uderzyłam go w twarz. Usłyszałam nieprzyjemne chrupnięcie w jego szczęce, a od impetu uderzenia Gabir zachwiał się i musiał podeprzeć o ścianę.
            - Powiedz mi jedną rzecz, tylko ze względu na nasze dzieciństwo – poprosiłam, zbliżając się do niego jeszcze bardziej. – Co się stało z łucznikami z północnej wieży?
            - Szą w lochach – odparł niewyraźnie, po czym pochylił się i wypluł krew. Skinęłam głową w podziękowaniu i pobiegłam tam, lewą ręką masując obolałe kłykcie prawej. Co jak co, ale szczękę miał twardą.
            Lochy również nie były przez nikogo strzeżone, więc kiedy tam dotarłam, zobaczyłam że już kilka osób się uwolniło i pomagało innym. Nie było ich dużo: kilku ocalałych łuczników i kobiety oraz starsi, którzy nie brali udziału w walce.
            Kiedy wszyscy mnie zobaczyli, podnieśli okrzyki radości. Zapewniłam ich, że nasi już tu idą by odbić Ker-Paravel.
            - Pani Łucja będzie z nimi? – usłyszałam cichy głos przyjaciółki Pani Bobrowej, Pani Borsukowej.
            - Oczywiście – odparłam. Ta odetchnęła z ulgą i odwróciła się do kogoś, by mu o tym powiedzieć. Dopiero wtedy zauważyłam, że siedzi ona przy jakiejś leżącej osobie, mocno pokiereszowanej, z długimi włosami i podartą suknią.
            Zuzanna.
            Podeszłam i uklękłam przy niej. Miała jedną rękę zabandażowaną skrawkiem materiału, przez który przesączała się krew, tak samo jak spomiędzy włosów. Królowa najwidoczniej była przytomna, jednak nie było z nią kontaktu. Wodziła zamglonym wzrokiem po suficie, jej usta drżały a oddech był lekki i urywany.
            - Co jej się stało? – spytałam zszokowana.
            - Wyciągnęliśmy ją z gruzów wieży. To cud, że przeżyła – odparł ktoś.
            - Ma głęboką ranę na ręce i chyba złamane żebro – dodała Pani Borsukowa.
            - Co z głową? – zapytałam.
            - Powierzchowne skaleczenie, krwawi mocno jak wszystkie rany głowy.
            Skinęłam na znak zrozumienia. Patrzyłam na cierpiącą Zuzannę i zastanawiałam się, czy mam mówić, że magiczny płyn Łucji się już skończył. Po chwili namysłu postanowiłam, że tego nie zrobię – nie chcę odbierać im nadziei. A może, jeśli odbijemy zamek, sam Aslan ją uzdrowi?
            Bum.
            Wszyscy unieśliśmy głowy, bo dochodzący z góry huk zatrząsnął posadami zamku.
            - Czy to nasi? – spytał stary karzeł.
            - Miejmy nadzieję – powiedziałam. Wstałam z ziemi i otrzepałam kolana. – Zostańcie tutaj – zarządziłam. – Pójdę się dowiedzieć, co się stało.
            - Uważaj na siebie – powiedziała Pani Borsukowa. Uśmiechnęłam się do niej krzepiąco i kładąc dłoń na rękojeści miecza ruszyłam schodami.
            Zastanawiałam się, co oznaczał ten huk. Telmarowie nie mieli katapult, a nawet gdyby, to królowie nie ostrzeliwaliby własnego zamku. Dowiedziałam się wszystkiego, gdy przez otwarte drzwi sali tronowej ujrzałam coś, co nie mieściło mi się w głowie, a oczy temu niedowierzały.
            Trupy. Wszędzie trupy. Minotaury, wiedźmy, zwierzęta, Kalormeńczycy. Nieżywi. A między nimi siedziała samotna dziewczyna zanosząca się płaczem. Kątem oka zauważyłam jeszcze kogoś w korytarzu.
            - Nie bądź dla niej niedobra – powiedziała Kassyv, która stała w pewnej odległości ode mnie.
            - Co się stało? Czy ty to przewidziałaś? Dlatego przeżyłaś?
            - Kassyv zna przyszłość. Ciężko jej opowiadać o przeszłości. Musisz zrozumieć Elovenę – powiedziała, po czym spokojnym krokiem skierowała się w stronę wyjścia.
            Nie wiedziałam, co to ma znaczyć, ale wzięłam głęboki wdech i weszłam do sali, przekraczając ciała.
            - Nie! Nie zbliżaj się! – krzyknęła dziewczyna. Wyjęłam miecz z pochwy i położyłam go na posadzce, po czym uniosłam ręce do góry.
            - Nie jestem uzbrojona, widzisz?
            - Masz magię!
            - Nie skrzywdzę cię – obiecałam, choć nie byłam tego taka pewna. Elovena nic mi nie odpowiedziała, tylko pociągnęła nosem. – Co się stało? – spytałam cicho kiedy podeszłam do niej i delikatnie dotknęłam ramienia. Odskoczyła, jakby mój dotyk ją parzył.
            - Zabiłam ich, nie widzisz? Zabiłam. Zabiłam… - po czym rozszlochała się jeszcze bardziej. Zastanawiałam się, czy pytać o powód, ale chyba był mi znany. Z tego, co podsłuchałam mogłam wywnioskować, że Elovenie nie spodobało się to, że jej armia się od niej odwraca.
            - Mieli rację – szepnęła. – Zrobiłam to wszystko przez Edmunda.
            Poczułam dziwny uścisk w sercu. Co mam jej odpowiedzieć? Nie wiedziałam.
            - Noreen – wypowiedziała moje imię – pozwól, że stąd odejdę.
            - Odejdziesz? Ale gdzie? – zapytałam. – Ukryjesz się gdzieś? Co ci to da?
            Pokręciła przecząco głową. – Chcę odejść na zawsze. Widzisz, jaki bałagan narobiłyśmy? Obie. Tylko że ty w odpowiednim momencie przestałaś, a ja to dalej ciągnęłam. Nie mam się gdzie ukryć. Nie mam jak żyć. A nawet, gdybyś mi wybaczyła to wszystko, ja nie wybaczyłabym Edmundowi. Nie mogę… Pozwól mi. Proszę.
            Jej ostatnie słowa były ledwo zrozumiałe, tak cicho mówiła. Przygryzłam wargę. Nie chciałam tego wypowiadać, ale zgadzałam się z nią.
            Elovena wyciągnęła sztylet, którzy miała przytroczony do pasa.
            - Kochałam go. I nadal kocham – powiedziała, po czym skierowała sztylet w stronę swojej klatki piersiowej. Zamknęłam oczy.
            Kiedy je otworzyłam, leżała już z innymi. Mimowolnie łzy pociekły mi po policzkach. Nie opłakiwałam tylko jej, ale wszystkich, którzy zginęli. Przez nią, przeze mnie, przez nas. Przez złe wybory.
            Usłyszałam, jak wyważana jest brama do zamku. Po pewnym czasie było słychać kroki i głosy, szczęk zbrój. A ja nadal tam siedziałam.
            - Nawet największy nie potrafił przewidzieć tego, co tu się stało. – Drgnęłam, słysząc głos Aslana, jednak się nie odwróciłam. – Czy to ona tego dokonała?
            W odpowiedzi pokiwałam jedynie głową. – Musisz pomóc Zuzannie – wydobyłam z siebie po chwili. – Jest w lochach.
            Usłyszałam delikatnie stukanie pazurów o podłogę oznaczające, że Lew wychodzi. Po chwili do sali tronowej zaczęli wbiegać ludzie. Niektórzy krzyczeli, inni głośno debatowali o tym, co tu się mogło stać.
            - Noreen! – Odwróciłam się, słysząc ten głos.  Edmund podbiegł do mnie i przytulił. – Co tu się stało? Dlaczego oni wszyscy są martwi? I czemu płaczesz? – pytał, a ja czułam jego oddech w moich włosach.
            - Mogę ci opowiedzieć później? W końcu odzyskaliśmy zamek – powiedziałam i uśmiechnęłam się. Odsunęłam Edmunda od siebie i obserwowałam, jak jego kąciki ust się unoszą. – Odzyskaliśmy Ker-Paravel.

6 komentarzy:

  1. OMGOMGOMGOMG co za rozdział!
    Jedno wielki skupisko wszelkich emocji!
    I ta krwawa masakra na koniec...
    Ale jednocześnie szczęśliwe zakończenie, bo Ker-Paravel jest znowu w dobrych rękach.
    I Aslan, i Normund i wgl ach <3
    Ale czyżby ta historia miała się właśnie skończyć?
    Ja już nie będę tym samym człowiekiem jak przeczytam epilog...
    KIBGFRIEWRIGHEWIBDSIUSGHIEWUGTIBGEWTIUWEIUTGWIERIERIRWIUHEWIOFHIERIEBTIUOGHERIUWETKBIDUGHIERHIEIUGHEIRGHEWKJTIUDHGIHERTKJBWEIFHERIOTHIOEWHISHGIOW5NIHSGIU9IU wybacz, ale chciałam jakoś dać upust swoim emocjom, a myślę, że tak mnie najlepiej zrozumiesz xP
    Jak ja uwielbiam Normunda <3 dziękuję!
    P.S. Czy myślałaś nad kolejną częścią? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham ten rozdział ! <3
    Byłam trochę zawiedziona, że żadnej walki nie było. Sądziłam, że El może będzie chciała zabić Noreen, a tu nic. Ale tak to, całkiem spoko rozdział. Tylko szkoda, że to już koniec.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ach.. Co tu dużo mówić? Wygląda na to, że wszystko skończy się szczęśliwie! I ja się bardzo z tego cieszę :) Jednak spodziewałam się trochę innej końcówki... No cóż nie będę narzekać, bo przede mną jeszcze epilog, na który z ogromną niecierpliwością czekam! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wow, nie wierzę, że to już koniec. Bardzo się przywiązałam do twojego opowiadania, wiesz? Cieszę się, że odzyskano Ker-Paravel i wszystko skończyło się szczęśliwie. Nie mniej jednak smutno mi z powodu faktu, iż to ostatni rozdział. Jeszcze tylko epilog. Ech, wiem, że wszystko kiedyś się kończy, ale jakoś nie potrafię nie przejmować się tym. Wiem, że będzie mi brakowało twojej historii. I Noreen, którą bardzo polubiłam ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wiem czy mam płakać nad tym, że to ostatni rozdział (przed epilogiem) czy tez cieszyć się z tego, że Ker-Paravel został odzyskany? Będzie mi brakować tego opowiadania, ale liczę, że zaszczycisz nas czymś nowym kochana Earl Grey albo też wrócisz do starych ;) Narnijczycy wciąż czekają na swoją główną prowadzącą :D

    Noreen nie powinna się tak obwiniać, o wszystko: każdy przecież popełnia błędy, a one robią nas silniejszym. Piotr pewnie niedługo się do niej przekona - jest to nieco poodbnie jak w moim przypadku i chłopaka siostry, naprawdę nie dogadujemy się, ale nie o tym miałam pisać. Im dalej czytałam przeżyłam mały szok: Sofie żyje! Nie wiem czy to do końca dobry znak, ale chyba tak :D Jednak najbardziej się ucieszyłam widząc znowu Wielkiego Lwa! Nareszcie przybył Aslan! Jak się zjawia to zawsze wszystko będzie dobrze :) Oczywiście Gabir okazał się tchórzem, jak zawsze, ale czego innego można było się po nim spodziewać? Po Elovenie natomiast nie spodziewałabym się takiego wyznania i samobójstwa, ale z dwojga złego lepiej w tę stronę.

    Pozdrawiam gorąco,

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo fajnie piszesz. Historia wciąga i nie można się od niej oderwać. Czekam na ciąg dalszy. Obserwuje i w wolnej chwili zapraszam do mnie - dopiero zaczynam, ale będzie u mnie bardziej pikantnie:)

    Fantazyjna
    mysli-bez-cenzury.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń