Część II: Rozdział 4


Edmund
Kolejne cztery lata później
            Obudziłem się zlany potem. Znów. Ile to już minęło? Dziewięć lat? Ponoć szczęśliwi czasu nie liczą, ponoć ja się do nich zaliczam. Ale jak widać liczę czas i nie czuję się specjalnie szczęśliwy. Znaczy się, bycie królem jest czymś świetnym. Mimo, że niektóre decyzje, które muszę powziąć, są trudne i nie zawsze mogę sobie ot tak coś wymyślić, rządzenie Narnią sprawiało mi szczęście. Ale ostatnio jakoś przestało.
            Wszystko zaczęło się od nocy dokładnie takiej, jak ta - gdy obudziłem się nagle, oddychając ciężko, ze łzami w oczach. Ja, dorosły mężczyzna. Śnił mi się zamek Białej Czarownicy, śnił mi się Maugrim, śniła mi się ona. Otworzyłem oczy dokładnie w tym momencie, gdy zaczęła świdrować mnie swoim lodowym wzrokiem. Od tego czasu praktycznie co noc muszę zmagać się ze strachem. Wiem, że Aslan ją zabił, a ja mu w tym pomogłem. Ale ostatnio, sam nie wiem czemu, zaczęły mnie dręczyć te koszmary. Na Wielkiego Lwa, nie powinienem budzić się zapłakany! Jestem przecież królem.
            Spojrzałem przez okno: niebo było szare, co pozwalało osądzić, że do świtu pozostało kilka godzin. Zwlokłem się z łóżka i przetarłem twarz. Byłem zmęczony, a jednak nie potrafiłbym już zasnąć.
            Założyłem pierwszą z brzegu koszulę, a do pasa przytroczyłem miecz - był to zwykły odruch. Nie spodziewałem się nikogo spotkać. Zbiegłem cicho po schodach i skierowałem się do stajni. Oporządziłem Filipa i udałem się na przejażdżkę do lasu. To miejsce zawsze mnie uspokajało. Drzewa nie były wścibskie, nie obserwowały nikogo bez powodu. Zwierzęta takie jak wiewiórki patrzyły tylko chwilę i uciekały do swoich spraw.
            Zatopiony w myślach zostałem z nich wyrwany dopiero kichnięciem. Odwróciłem się i zobaczyłem moją siostrę, Łucję. W sumie mogłem się tego spodziewać.
            - Powiedz mi, co się dzieje - powiedziała, podjeżdżając do mnie na swojej klaczy, Tasminie.
            - Czy zawsze coś się musi dziać? - spytałem, niespecjalnie ucieszony jej obecnością.
            - Nie zawsze, ale tym razem tak. Edek, już od jakiegoś czasu chodzisz jakiś przymulony, z worami pod oczami i mówisz, że wszystko jest w porządku. Ale ja widzę, że nie jest. Na prawdę, martwię się o ciebie.
            - Niepotrzebnie - odparłem. Dalej jechaliśmy w milczeniu, każde pogrążone we własnych myślach. Nadal zastanawiałem się, co oznaczają moje sny, lecz nie umiałem dojść do żadnego rozwiązania. W pewnym momencie miałem wrażenie, że już jestem blisko, że zaraz to rozgryzę, jednak szelest liści gdzieś w górze rozproszył mnie i już nie potrafiłem wrócić do poprzedniej myśli.

***

            Nie wiem, ile czasu minęło. Godzina? Dwie? Słońce stało już na niebie, a jego ciepłe promienie padały na moją twarz. Jednak nie dane było mi w spokoju się nimi rozkoszować. Spokój poranka przeciął krzyk, jak miecz przecina powietrze.
            Filip i Tasmina zarżęli przerażeni, a ja i Łucja wyostrzyliśmy uwagę.
            - Co to mogło być? - zapytała moja siostra, gdy krzyk rozległ się ponownie, jednak już nie tak głośno.
            - Tam - wskazałem kierunek i jak najszybciej było to możliwe pogalopowaliśmy do źródła krzyku. Nie znajdowało się ono daleko, więc po chwili zobaczyliśmy najpierw dwa konie przywiązane do drzewa, a potem dwie osoby klęczące na ziemi: chłopaka i dziewczynę. Razem z Łucją zeskoczyliśmy z rumaków i podbiegliśmy do tamtych.
            Od razu zorientowaliśmy się, co jest nie tak: noga dziewczyny utkwiła we wnykach. Nie miałem pojęcia, kto mógł je zastawić, jednak poprzysiągłem sobie, że się tego dowiem.
            Bez słowa pomogłem chłopakowi rozewrzeć zardzewiałe, metalowe ustrojstwo, a Łucja wyjęła zza paska swój wyciąg z ostrokrzewu. W tym momencie ucieszyłem się, że nigdy się z nim nie rozstaje. Rana była paskudna: "zęby" wnyków wbiły się dość głęboko przecinając mięśnie, więc gdyby nie lecznicza mikstura mojej siostry, najprawdopodobniej dziewczyna straciłaby władzę w nodze.
            Mimo że krwawienie już powoli ustawało, oderwałem kawałek koszuli i przewiązałem ranę tym prowizorycznym bandażem. Dziewczyna czując to uniosła głowę i kurtyna brązowych loków opadła, ukazując piękną twarz z hipnotyzującymi, emanującymi ciepłem oczami. Chyba zbytnio się zapatrzyłem, a trzeźwe myślenie przywróciło mi dopiero kolejne kichnięcie Łucji. Jak tylko wrócimy na zamek zwrócę się do Pani Bobrowej, by zrobiła jej jakiś napar z ziół czy czegoś.
            - Nie wiem, co by się stało, gdyby nie wasza pomoc - powiedział chłopak.
            - Na pewno poradzilibyście sobie - odparła bez przekonania Dzielna.
            - Jestem Gabir - przedstawił się.  - A to moja siostra, Noreen. Jesteśmy z Kalormenu. Chcieliśmy zwiedzić Narnię, ale niestety, trochę niefortunnie się stało, że kiedy się tu zatrzymaliśmy, Reen weszła w to coś. Na szczęście ona dość głośno krzyczy, więc przyjechaliście w porę - dodał z uśmiechem, nie przejmując się piorunującym wzrokiem brunetki.
            - Chcecie się może wybrać do nas na późne śniadanie? - spytała Łucja. - Jestem królowa Łucja, a to mój brat, król Edmund - przedstawiła nas. - W zamku jest tyle miejsca, że nikt chyba się nie poskarży na dodatkowe dwie osoby.
            - Chętnie - zgodził się Gabir, nie zważając na nieme protesty Noreen. Uśmiechnąłem się do niej przepraszająco wiedząc, jak musi się czuć.
            Łucja i Gabir zaczęli żywo dyskutować o różnych sprawach; o tym, jak to byliśmy kilka lat temu w Taszbaanie i (cóż za niespodzianka) on oczywiście nas widział, jak to Łucja nakupiła zbyt dużo różnych rzeczy... Nie mieszając się do rozmowy pomagałem spakować wszystkie rzeczy. Konie Kalormeńczyków były nieme, co bardzo smuciło Filipa. Nie mógł patrzyć na swoich kuzynów bezmyślnie jedzących trawę.
            - Dziękuję - powiedziała Noreen, gdy pomagałem jej wstać. Lekko utykała, ale widać było, że jest z nią dużo lepiej.
            - Nie ma za co - odparłem odruchowo.
            - Może faktycznie nie ma. - Tym stwierdzeniem wprawiła mnie w wielkie zdumienie. Widząc je malujące się na mojej twarzy uśmiechnęła się delikatnie, a mój puls przyspieszył. Na szczęście jej przyjaciel pospieszył, by pomóc dziewczynie wsiąść na konia, przy tym ratując mnie z tej dziwnej sytuacji. Gdy wyruszyliśmy w drogę do Ker-Paravelu, Noreen już się do mnie nie odezwała. I sam już nie wiem, czy to dobrze, czy źle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz