Część III: Rozdział 10


Edmund

            - Jeżeli nie będziemy się już zatrzymywać, dotrzemy do Telmaru przed wieczorem - poinformowała mnie Fulmina. Była centaurem i przywódcą naszej wyprawy. Łącznie było nas dwanaścioro - sześć centaurów, minotaury Dahrk i Grulg, które po bitwie z Białą Czarownicą skapitulowały i przyłączyły się do nas, niemy koń Zokkol, kuc Podkówek, półkarzeł Gravin i ja. Wyruszyliśmy trzy dni temu, zaraz po tym, jak dostałem wiadomość od brata.
            Po raz ostatni nabrałem wody ze strumienia i przemyłem twarz. Skinieniem głowy odpowiedziałem Fulminie i podszedłem do Zokkola. Poklepałem go po szyi i wskoczyłem na jego grzbiet. Nie chciałem brać ze sobą Filipa - wiem, że nie lubi wojen, a na takową się w Telmarze zanosiło.
            Piotr wysłał mi szczegółowy raport, który nie wróżył dobrze. Mieszkańcy Catrachu to w większości średnio zamożni rzemieślnicy, jednak zwykle nie narzekali na swój los. Dostawali stałe wypłaty od lordów, których w większości utrzymywali. Ostatnimi czasy jednak ci zaczęli ich trochę bardziej wykorzystywać, a płacić coraz mniej. Bunt wisiał w powietrzu nie tylko w Catrachu, ale i kilku innych miastach Telmaru jak Avein Fiann czy An Tadma*. Każdym z tych miast i wioskami w okolicy rządzi najzamożniejszy lord na danym terenie. Na nasze nieszczęście konflikt jest tym ostrzejszy, że zbuntowanymi mieszkańcami dowodzi syn lorda Barleana, władcy Catrachu. Ma on na imię Foreis, niecałe trzydzieści lat i niesamowity instynkt przywódczy - poszły za nim tłumy. Najpierw były to niegroźne zamieszki , jednak gdy lordowie w dalszym ciągu nie zgadzali się na oddanie mieszczanom praw, ci zaczęli już na poważnie myśleć o rebelii. Na pierwszy ogień poszła posiadłość lorda Mezarita, nie tak ważnego jak Barlean, jednak również wysoko postawionego. Ten dostał wcześniej wiadomość od swojego szpiega i ukrył się u przyjaciela, jednakże jego pałac został doszczętnie zniszczony. W momencie pisania raportu przez Piotra buntownicy zbierali się pod zamkiem Barleana, a ten chciał ich zatrzymać. Jeśli im się poszczęściło, będę brał udział w rozmowach pokojowych pomiędzy Foreisem a jego ojcem. Jeżeli nie, może przybędę w środek walk, albo już po nich - i pochowam trupy. Może brzmi to trochę zbyt okrutnie, ale takie jest życie.
            W czasie podróży dużo rozmawiałem z Gravinem. Zwierzyłem mu się z tego, co czuję do Noreen - zauroczenie, a może coś więcej, ale i nieufność - a on poradził mi, bym trzymał się tego drugiego. Im dłużej opowiadałem mu o niej, tym bardziej zamyślony był. W pewnym momencie nawet wyciągnął spomiędzy fałd swojej szaty starą, dębową fajkę i napełnił ją tytoniem, po czym ku zgorszeniu Fulminy zapalił i puszczał idealne kółka z dymu.
            Ja tym czasem myślałem nad słowami Łucji. Miałem nadzieję, że Noreen nie jest w ciąży - nie byłbym gotów na takie coś. Nie mogę powiedzieć, że wcześniej mi to nie przyszło na myśl, wręcz przeciwnie; lecz po prostu wypchnąłem to z umysłu. Ostatnio miałem wprawę w takich rzeczach.
            Do Catrachu dojechaliśmy tak, jak zapowiadała to Fulmina. Byliśmy trochę zmęczeni, ale cieszyłem się, że już jesteśmy na miejscu. Już z daleka zauważyłem tłum kłębiący się pod pełnym przepychu pałacem. Minotaury musiały torować nam drogę, inaczej nie przedostalibyśmy się do wejścia. Gdy już tam dotarliśmy - nie bez problemów i wykrzykiwanych w naszą stronę obelg - zostawiłem moją grupę na dziedzińcu, a potem wraz z Gravinem udaliśmy się do wskazanej nam przez strażników komnaty.
            Sala była ogromna, wysoko sklepiona, z malunkami na suficie i gobelinami na ścianach. Meble były wykończone złotem, a wszystkie obicia foteli czy kanap były purpurowe. Nawet w Ker-Paravelu nie mieliśmy tak urządzonych komnat - zbyt wielki przepych nie był naszą ulubioną rzeczą. Tutaj aż kipiało kosztownościami.
            Przy wielkim oknie, z którego było widać dolinę rzeki Lofar, stała dwójka ludzi. Była to elegancko, lecz skromnie ubrana kobieta i tak samo ubrany mężczyzna. Oboje mieli już siwe włosy i zmarszczki na twarzach, lecz wyglądali na silnych pomimo wieku. Od razu domyśliłem się, że to lord Barlean i jego żona. Można było pomyśleć, że są bardzo pewni siebie, lecz pod tymi maskami byli spięci i trochę przerażeni. Zaś po drugiej stronie pomieszczenia, na jednym z wspominanych wcześniej foteli siedział z lekceważącym uśmiechem młody człowiek, w umorusanej gliną i błotem srebrnej szacie. Był to oczywiście Foreis. Za nim stało dwóch groźnie wyglądających mężczyzn mniej więcej w jego wieku.
            W momencie gdy ujrzałem Piotra, ten zgniótł mnie w niedźwiedzim, braterskim uścisku. Gdy wreszcie mnie puścił, Gravin ukłonił się mu, a mnie ukłonił się Barlean. Jego syn pozostał niewzruszony, ale spodziewałem się tego - znam ten typ ludzi. Arogancki, nie liczy się z żadnymi normami etycznymi, chodzi własnymi ścieżkami.
            - Więc na czym stoimy? - spytałem.
            - Nic się nie zmieniło, odkąd wysłałem ci raport. No, może oprócz tego, że jest tu o wiele więcej agresywnych ludzi - Piotr zaśmiał się nerwowo.
            - Barleanie, przedstawisz swój punkt widzenia? - zapytałem, wchodząc w rolę negocjatora.
            - Praca mieszczan ostatnimi czasy stała się niechlujna i byle jaka: sukna są mało trwałe, szybko się drą, meble robione są z niskiej jakości drewna... Należało zmniejszyć im płace i wprowadzić trochę ostrzejszą dyscyplinę, by produkty się poprawiły.
            Foreis prychnął i założył ręce na piersi.
            - A on - Barlean wycelował palcem w syna - jeszcze wzniecił bunt!
            - Taaak, wiem, zostałem sprowadzony na złą drogę - mężczyzna wzruszył ramionami i odrzucił blond grzywkę z twarzy. - Ale kradzież naszyjnika to już nie moja sprawka.
            No pięknie. Oprócz konfliktu władca - lud, mamy jeszcze ojciec syn oraz właściciel - złodziej. Cudownie!
            - O co chodzi z kradzieżą? - chciałem wiedzieć, czy jest to sprawa większej wagi, czy możemy ją zepchnąć na drugi tor.
            - Zginął najcenniejszy klejnot z mojego skarbca. Nie było śladów włamania, więc mam prawo sądzić, że to mój syn, który ma klucze.
            - Ojcze, to tylko wielki, płaski diament otoczony małymi rubinami. O co ta afera? - powiedział z ironią Foreis, a mnie z lekka zamurowało. Pamiętam, że Noreen miała bardzo podobny naszyjnik tego dnia, gdy...
            - Przyznaj się ty ostatni oszuście! - wykrzyknął lord.
            - Tak się odzywać do syna? - mężczyzna pokręcił głową z dezaprobatą. - Oj, nieładnie, nieładnie.
            - A więc o to od początku chodziło? - domyśliłem się. - Podżegałeś bunt, żeby dopiec ojcu?
            - A skąd, zależy mi na dobrze Telmarów.
            - Kłamca! - lord znów podniósł głos, a żona ostrzegawczo ścisnęła jego ramię. Podszedłem do Foreisa.
            - Ukradłeś ten naszyjnik? - spytałem.
            - Nie. - Wyraz jego twarzy wskazywał na szczerość, ale miałem do czynienia z różnymi kłamcami, niektórymi tak wiarygodnymi, że prawie brałem ich stronę.
            - Wy - zwróciłem się do dwóch mężczyzn stojących za Foreisem. -  Jeden z was pójdzie ze mną.
            Popatrzyli na siebie niepewnie, ale w końcu jeden z nich wyszedł za mną na korytarz. Strażnicy stojący przy drzwiach odwrócili wzrok i udawali, że nie słuchają.
            - Wiesz, kto ukradł naszyjnik - stwierdziłem. Próbował zaprzeczać, ale z nikłym skutkiem.
            - To był Foreis - odpowiedział w końcu. - Ale od razu mogę powiedzieć, że nie chciał tego robić.
            - Więc dlaczego jednak to zrobił?
            - Dla pewnej dziewczyny, ale to było już dawno, ze dwa miesiące temu.
            Nie chciałem tego przed sobą przyznawać, ale chyba już wiedziałem, o którą dziewczynę chodzi. Więc miałem jednak rację, nie ufając Noreen. Czego się jeszcze o niej dowiem?
            - Dziękuję. Postaram się, by Foreis cię nie ukarał - powiedziałem mężczyźnie i pospiesznie wróciłem do sali. Stanąłem nad synem Barleana i założyłem ręce na piersi.
            - Dlaczego?
            - Co? - odpowiedział pytaniem na pytanie. Na twarzy gościł mu beztroski uśmiech.
            - Dlaczego kazała ci to zrobić?
            - A wiec Floinn ci wszystko wypaplał? Ech, trudno. No dobra, przyznaję, zrobiłem to dla tej dziewczyny.
            - Wiedziałem! - krzyknął lord, lecz żona znów ścisnęła go ostrzegawczo za ramię.
            - Jakie motywy miała Noreen?
            - Skąd znasz jej imię? - zdziwił się Foreis, a Piotr miał nie bardziej zaskoczony wyraz twarzy.
            - Miałem okazję ją poznać ostatnio - odparłem wymijająco. - Odpowiesz mi na pytanie?
            - Oj, mówiła coś o jakiejś zemście i zabójcy jej matki. Nie podawała szczegółów, ale z tego co zrozumiałem, mówiła o tobie - przy ostatnim słowie wyszczerzył zęby w uśmiechu, a w całym pomieszczeniu zapadła cisza: gdyby upuścić szpilkę, każdy mógłby policzyć, ile razy odbiła się o ziemię. Trybiki w mojej głowie obracały się z zawrotną szybkością, aż wskoczyły na swoje miejsce. Opowieść o matce, która zginęła na wojnie. Teraz to.
            - Norren jest córką Białej Czarownicy, prawda? - odezwałem się.
            - Brawo, geniuszu.
            Nie zważając na wybuchłą nagle dyskusję niemal wybiegłem z sali. Za mną podążył Piotr.
            - Edmundzie! - zawołał i złapał mnie za ramię. - Wierzysz w to, co powiedział Foreis?
            - Nawet nie wiesz, jak bardzo.
            - Ale to jest niedorzeczne! Wiedźma nie mogła mieć dzieci.
            - A skąd wiesz? Powiedziała to kiedyś komuś? Nie. A jeśli chcesz zapobiec wojnie, wracaj ze mną do Narnii.
            - Co? Jakiej wojnie? - Piotr zmarszczył brwi, a ja westchnąłem.
            - Uwierz mi, znam Noreen. Założę się, że to wszystko miała z góry zaplanowane, łącznie z moim wyjazdem tutaj, by zebrać armię.
            - Skąd wiesz?
            - Bo jedyny moment, w którym była zupełnie naturalna, a nic nie było wystudiowane, idealnie dopracowane, to moment, gdy się ze mną przespała.
            - Co? - mój brat otworzył oczy tak szeroko jak nigdy dotąd. - Co zrobiliście?
            Zamiast odpowiedzi po prostu machnąłem ręką i zbiegłem na dół, na dziedziniec. Dosiadłem Zokkola, od którego na szczęście nikt nie odczepił sakw z prowiantem i spiąłem łydkami. Gdy przecisnąłem się przez tłum, ruszyliśmy galopem. W tym momencie miałem nadzieję, że Noreen nie zrobiła jeszcze niczego strasznego.

1 komentarz:

  1. Według mnie coś źle ci poszło z kreacją postaci Noreen. Narratorzy wciąż powtarzają, że wszystko co robiła było przemyślane i perfekcyjnie dopracowane, jednak, gdy czyta się historię z jej strony wcale tego nie widać. Nie imponuje czytelnikowi niebywałym intelektem ani strategią, wygląda to raczej jak twoje usilne naciąganie jej do roli jaką ma pełnić w opowiadaniu. Uwierz mi, wiem co mówię, bo stale muszę się kontrolować a i tak popełniam te same błędy. Przez tą różnicę - zachowania twoich bohaterów, a tym co o nich opowiadasz cierpi niestety sama realistyczność i powaga tekstu. Nie wyświetla mi się rok w którym to pisałaś, ale mam nadzieję, że moja porada ci się przyda. Część!

    OdpowiedzUsuń