Część I: Rozdział 1


Pamiętam to jakby zdarzyło się wczoraj, chociaż od tego zdarzenia minęło pół mojego życia. Miałam dziewięć lat, byłam jeszcze dzieckiem. Siedziałam wtedy w swojej komnacie w zamku, czytając jedną z "zakazanych" książek - Opowiastki fauna Ligrama. Pochodziły jeszcze sprzed czasów Wielkiej Zimy. Ten egzemplarz był mocno zniszczony, ukrywany przez wiele pokoleń faunów. Znalazłam go u stóp jednego z posągów stworzonych przez moją matkę. Oczywiście byłam świadoma, że to nie są zwykłe posągi, ale wolałam nie pytać o nic. Matka była bardzo drażliwa i byle zdanie mogło ją wyprowadzić z równowagi. Trzy lata wcześniej spytałam, czemu nie ma z nami taty. Mimo, że byłam małą dziewczynką, spoliczkowała mnie tak mocno, że bałam się do niej podejść przez następne kilka miesięcy. Czytając Opowiastki byłam czuła na każdy najcichszy dźwięk. Nie wiedziałam, gdzie jest matka i kiedy może wrócić. W razie czego siedziałam blisko mojej skrytki pod łóżkiem.
            Przeczytałam jeszcze jedną bajkę, gdy usłyszałam stukanie obcasów. Szybko wsunęłam książkę do drewnianej skrzynki i sięgnęłam na półkę po jeden z aprobowanych przez matkę tomów. Kiedy drzwi otwarły się z hukiem, siedziałam w fotelu z podkulonymi pod siebie nogami, udając zagłębioną w lekturze. Podniosłam wzrok na kobietę; ciągle zastanawiam się, jakim cudem jestem jej córką. Byłyśmy zupełnie różne: ona miała długie, jasne włosy i zimne, niebieskie oczy, ja jestem brunetką o oczach koloru błota. Ona - władcza i wybuchowa, ja - raczej spokojna i uległa. Gdy wtedy wparzyła do mojej komnaty, z jej twarzy można było odczytać mieszankę emocji: zgrozy, radości, strachu, pewności siebie. Za nią ze zwieszoną głową dreptał jeden z wilków. Rozpoznałam w nim Rudogona, syna Maugrima. Miał dopiero trzy lata, lecz przeliczając na wilczy wiek był już dorosły. Zamknęłam książkę i położyłam ją na kolanach.
            - Co się stało? - spytałam. Matka podeszła i przyklękła przy fotelu. Złapała mnie za rękę; jej dłoń była jeszcze zimniejsza niż zwykle i lekko drżała.
            - Posłuchaj, Noreen. Maugrim został zabity. Aslan - to imię wypowiedziała jakby było obrzydliwym kawałkiem ciasta - buduje swoją armię. Idę na wojnę - spojrzała mi głęboko w oczy. - Nie jestem pewna, czy wygram. Postaram się jak najbardziej osłabić Wielkiego Kota i mam nadzieję, że przeżyję. Jednak gdyby tak się nie stało... - Przymknęła powieki i wzięła dwa głębokie wdechy. - Weź moją księgę zaklęć i uciekajcie z Rudogonem na południe, do Kalormenu.
            Pokiwałam głową i ścisnęłam jej dłoń, by dodać otuchy. Na jej twarzy nie ukazał się pocieszający uśmiech, którym w tym momencie powinna mnie obdarzyć, ale czaił się gdzieś w głębi jej źrenic.
            Po dłuższej chwili milczenia wstała i wyszła, szeleszcząc długą suknią. Uwielbiałam ten materiał: szorstki w dotyku, dźwięk przy zgrabnych ruchach matki przywoływał najwcześniejsze wspomnienia.
            Przy drzwiach odwróciła się jeszcze.
            - Wrócę - powiedziała już pewniejszym tonem. - Dla ciebie. - I wyszła, zamykając za sobą delikatnie drzwi. Rudogon został w mojej komnacie. Położył się u stóp fotela i wyglądał na bardzo smutnego. Nie dziwiło mnie to - jego ojciec, jego mentor, umarł. Co gdyby moja matka umarła? Nie dopuszczałam do siebie tej myśli. Zeszłam z fotela i usiadłam na posadzce przy wilku. Wtuliłam się w jego sierść.

***

            Mimo przestróg Rudogona nie dałam za wygraną. Kiedy jeden z wilków nad ranem wrócił do zamku, by oznajmić, że Aslan nie żyje, postanowiłam dostać się na pole bitwy by zobaczyć, jak matka tryumfuje. Sama jednak bym się nie dostała tak daleko, więc poprosiłam o pomoc Rudogona. Ten był temu nieprzychylny. Przecież mogliśmy się wplątać w jakieś walki. Wytłumaczyłam mu, że już odpowiednio opanowałam czar niewidzialności, oraz że nie będziemy podchodzić zbyt blisko. Po wielu namowach wreszcie się zgodził i siedząc na jego grzbiecie, uczepiona futra czułam jak wiatr rozwiewa mi włosy.
            Wyruszyliśmy jakąś godzinę wcześniej i już zaczęły nas dochodzić odgłosy bitwy: szczęk broni, wściekłe krzyki walczących. Coraz bardziej zbliżaliśmy się do polany, na którą kiedyś zabrała mnie matka. Była wtedy bardzo ośnieżona i uczyłam się na niej moich pierwszych zaklęć, związanych z najłatwiejszym żywiołem: wodą. Teraz drzewa prawie oślepiały zielenią.
            Po chwili zza nich wyłoniło się pole bitwy. Wzmocniłam czar niewidzialności na mnie i Rudogona. Nie patrzyłam na minotaury czy pumy, fauny lub orły. Wypatrywałam wysokiej kobiecej postaci. Wreszcie, gdy ją wypatrzyłam, ukryliśmy się z wilkiem za pobliskim skupiskiem głazów, by uchronić się przed walczącymi. Wystawiłam trochę głowę, bo zobaczyć matkę. Walczyła, zamieniając swoją różdżką przeciwników  w kamień. Więc tak powstawały te rzeźby.
            Wtem podbiegł do niej jakiś chłopiec - może starszy ode mnie o rok, góra dwa. Przypomniałam sobie, że był więźniem matki. Wtedy wychudzony i blady, teraz pełen sił wywijał mieczem. Miał kilka drobnych ranek na twarzy - najwidoczniej zgubił gdzieś swój hełm. Kiedy matka odwróciła się w jego stronę, wskazała go różdżką i już miała zamienić go w kamień jak innych, jednak on zamachnął się mieczem i przeciął różdżkę na pół. Na szczęście kobieta nie straciła panowania i wyjęła zza pasa miecz, którym ugodziła chłopca w brzuch. Uśmiechnęłam się pod nosem.
            Nagle jednak usłyszałam głęboki, niski ryk. Wszyscy spojrzeli gdzieś za mnie, ze strachem lub ulgą w oczach. Odwróciłam się. Przez pole biegł wielki, złotogrzywy lew. Przeskoczył nad stertą głazów i rzucił się prosto na moją matkę.
            Wtuliłam twarz w futro Rudogona. Ten trafnie odczytując sygnał ruszył w drogę powrotną. Musiał biec na około, ponieważ ze strony zamku zdążały na pole bitwy wszystkie wcześniejsze rzeźby - również tan faun, pod którego kopytkami znalazłam moją ukochaną książkę. Zamknęłam oczy i postanowiłam o niczym nie myśleć.

***

            - Więc południe? - spytał mnie Rudogon, gdy spakowałam wszystkie przydatne rzeczy do płóciennej torby. Tylko przytaknęłam.
            - Tu nie jesteśmy bezpieczni. W Kalormenie ułożymy sobie życie. Ludzie tam szanowali matkę, nie mogą odmówić mi gościny.
            - Nam - poprawił mnie wilk.
            - Nam - powtórzyłam głucho. Zdążyłam już się trochę otrząsnąć. Ta cała sytuacja była dla mnie nadal zbyt nierealna. Ale matka zawsze uczyła mnie, bym była twarda. Teraz musiałam być. Nie miałam wyboru.
            Zeszliśmy z Rudogonem do kuchni i wymknęliśmy się tylnym wyjściem. Usiadłam na jego grzbiecie i złapałam się dobrze.
            - Trzymasz się?
            - Mhm.
            - W takim razie południe! - powiedział i ruszyliśmy.

4 komentarze:

  1. Jedna mała uwaga, nie "wparzyła" a "wparowała" :)
    Poza tym bardzo ciekawy tekst ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm, mam mieszane uczucia. Sam pomysł jest świetny, jednak akcja jak dla mnie rozgrywa się zbyt szybko. Poprawiłabym kilka rzeczy, ale jeszcze tu wrócę, gdyż jestem ciekawa rozwoju tej historii.

    Pozdrawiam
    lucille-w-swiecie-magii.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajnie się zapowiada ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Trafiłam tu z katalogu właściwie przypadkiem, ale, jako, że właśnie się nudziłam postanowiłam dać temu opowiadaniu szansę. Widzę, że jest zakończone, a to dobrze, bo wiem, że nie urwiesz swojego opowiadania w połowie. Po pierwszym rozdziale wiele nie mogę powiedzieć. Zdał mi się bardziej wprowadzeniem do całego opowiadania i tak wypadałoby go przyjmować zważywszy na jego pobieżność. Nie przepadam za narracją pierwszoosobową, ale tu pasuje. Cóż... Poczytam jeszcze i odezwę się kilka rozdziałów później. Normalnie życzę weny, ale w tym wypadku to nie pasuje. Część!

    OdpowiedzUsuń