Część I: Rozdział 3


Pięć lat później

            - Tak! - Pięść Gabira wystrzeliła w powietrze wraz z jego radosnym okrzykiem. Wzniosłam oczy ku niebu. Nie wiedziałam, z czego się tak cieszył. Mógł tam przecież pójść sam. Ale nie, musiał mnie przekonać...
            Tego dnia po południu do Taszbaanu mieli przyjechać królowie Narnii. Ciarki mnie przechodziły po plecach, ilekroć słyszałam to z czyichś ust. I nie chodziło o to, że zwykle jest tylko jeden władca, nie chodziło też o samą Narnię.
            Bałam się, że jednym z nich będzie Ten Lew.
            Niemal każdej nocy widziałam jego ostre kły, wielkie cielsko przelatujące nade mną i atakujące moją matkę. Dopiero niedawno nauczyłam się nie krzyczeć po przebudzeniu w środku nocy. Mimo tych koszmarów starałam się żyć dalej, cieszyć nową rodziną.
            Gabir bardzo się ucieszył, mając "siostrę". Jego rodzice udawali miłych i przyjaznych, jednak wiedziałam, że przygarnęli mnie jedynie ze względu na moją matkę i to, że odziedziczyłam po niej magiczną moc. Ale ja się cieszyłam, mając dach nad głową i jednego przyjaciela więcej. Jeszcze gdy mieszkałam w Narnii nie spotkałam nigdy żadnego dziecka, oprócz tego zakładnika matki. Ale on zginął. Od czasu bitwy pomyślałam o nim tylko raz, w czasie ucieczki do Kalormenu - lecz nie mając z kim porozmawiać nachodziły mnie różne dziwne myśli. Niby uciekałam wraz z Rudogonem, ale nie mogę powiedzieć, że jest jakoś bardzo rozmowny.
            Tak więc dziś miałam się zmierzyć z bólem, który od tak dawna nosiłam w sercu, który rozrywał mnie ilekroć zamknęłam oczy, ilekroć otwarłam księgę zaklęć. Mimo że opanowałam wszystkie żywioły, jak przed laty moja matka, już wybrałam ten, który podyktuje moje życie, ten, który jak najmniej będzie mi przypominał życie w Narnii.

***

            Na ulicach Taszbaanu było jeszcze więcej ludzi niż zazwyczaj. Wszyscy wyszli, by zobaczyć tą czwórkę narnijskich królów. Rodzice trzymali dzieci na ramionach, Tarkaanowie niemal stali w swoich lektykach by cokolwiek zobaczyć. Pomimo tego, że miałam już prawie piętnaście lat, byłam drobnej budowy, więc razem z Gabirem przecisnęliśmy się przez tłum jak najbliżej drogi. Popatrzyłam na słońce - stało już w zenicie. Lada chwila władcy tej przeklętej krainy mieli się tu zjawić, a mnie przechodziły co chwila dreszcze.
            - Weź się w garść - powiedział Gabir, łapiąc mnie za rękę by dodać mi otuchy. - Nie będzie przecież tak źle.
            Jakiś czas temu opowiedziałam mu, dlaczego musiałam uciekać z Narnii - tylko on mnie mógł zrozumieć. I zrozumiał. Dopiero wtedy poczułam, że na prawdę mogę mu zaufać, że jest on moim prawdziwym przyjacielem.
            Chciałam mu coś odpowiedzieć, ale nie zdążyłam wydobyć z siebie głosu, bo usłyszeliśmy fanfary. Hałas na ulicy stał się jeszcze większy, choć trudno to sobie wyobrazić. Po kilku chwilach wreszcie naszym oczom ukazało się coś w rodzaju pochodu.
            Na czele maszerowały dwa centaury ubrane w zbroje ze złotym lwem na piersi - to one miały trąby i co jakiś czas ich używały. Następnie szły trzy pantery. Z ulgą pomyślałam, że jednak dobrą decyzją było nie przyprowadzanie tu Rudogona. Kawałek dalej kilku faunów grało na fujarkach i tańczyło. A za nimi, na koniach, majestatycznie jechali oni. Czwórka rodzeństwa, jak wcześniej wytłumaczył mi mój przybrany brat.
            - Król Piotr - szepnął mi Gabir do ucha. Był to blondwłosy młody mężczyzna o szerokich ramionach i "twardych" rysach twarzy. Wzbudzał respekt w większości Kalormeńczyków. We mnie wzbudzał niemały strach. Przy pasie miał przytroczony miecz ze złotą głową lwa na rękojeści. Zadrżałam.
            Za nim jechała piękna kobieta, niewiele od niego młodsza. Miała długie, brązowe włosy spływające gładko na plecy i dobrotliwy wyraz twarzy.
            - Zuzanna Łagodna - podpowiedział Gabir zerkając w stronę jej dekoltu. Szturchnęłam go w bok, ale nie pomogło. Ech, chłopcy już tacy są.
            Następna jechała dziewczyna mniej więcej w moim wieku. Była bardzo podobna do pozostałej dwójki, tyle że co chwila się z czegoś śmiała lub zafascynowana czymś robiła: "Ooo!". U jej boku szedł faun; z przerażeniem rozpoznałam w nim tego, którego moja matka zamieniła w posąg, a ja zabrałam Opowiastki Fauna Ligrama. Wymieniał uśmiechy z dziewczyną (Łucją Dzielną, jak powiedział mój przyjaciel), czasem coś pokazywał, jednak widziałam, że jest spięty. Ciekawe, dlaczego.
            Za królową Łucją szedł spokojnie koń. Był osiodłany, lecz nie miał jeźdźca.
            - A gdzie król Edmund? - krzyknął Gabir. Kocham go, jest dla mnie jak brat, ale czasem mam ochotę po prostu go walnąć.
            Piotr usłyszał Gabira i zatrzymał konia. Wyglądał na bardzo zaniepokojonego gdy odkrył, że czwartego króla nie ma. Królowa Zuzanna zgrabnie zeszła ze swojego damskiego siodła i stanęła na palcach, usiłując wypatrzyć go w tłumie.
            - Edek! - zawołała. Zdziwiłam się. Mimo że to rodzeństwo nie powinni byli mówić zdrobnieniami przy obcych ludziach. To się nie godziło, przecież są władcami.
            - Spokojnie, na pewno wróci - próbowała uspokoić swoją siostrę królowa Łucja, również zsuwając się z grzbietu swojego rumaka. - Wiesz, jaki jest. Czasem woli się powłóczyć gdzieś samemu.
            - Ale to obcy kraj, nieznane miasto, co jak tu panują jakieś dziwne prawa? Co jak mu się coś stanie?
            - To nie dziecko - powiedziała Dzielna. - Da sobie radę. Nie masz się czym martwić.
            - Właśnie że mam! - krzyknęła Zuzanna. Jeśli na ulicy od jakiegoś czasu panowała cisza, to w tym momencie dało się ją odczuć aż nadto wyraźnie. Łagodna powiodła znów wzrokiem po tłumie ze skruszoną miną.
            - To nasza pierwsza wizyta w Kalormenie - szepnęła, lecz przy panującej ciszy słychać ją było bardzo wyraźnie. - A on jak zwykle coś zepsuł.
            - Co zepsułem? - usłyszeliśmy wszyscy. Nasze spojrzenia powędrowały na drugą stronę ulicy. Spomiędzy tłumu wyszedł chłopak bardzo podobny do rodzeństwa, jednak jako jedyny z nich posiadający brązowe oczy. A ja od razu wiedziałam, że to on.
            Złapałam mocniej Gabira, by nie upaść gdy ugięły się pode mną kolana. Moje oczy były szeroko otwarte, oddech przyspieszył, tak jak krążenie. Nie wierzyłam temu, co widzę.
            - Hej, źle się czujesz? - spytał Gabir. Pokiwałam tylko głową. - Może chcesz już wrócić do domu? - zaproponował, choć wiedziałam, że niechętnie. Chciał pewnie jeszcze popatrzyć na te wszystkie ciekawe stworzenia (i na dekolt królowej Zuzanny), jednak ja nie mogłabym ustać tam ani chwili dłużej.
            - Chętnie - powiedziałam. Spojrzałam po raz ostatni na królów; Łagodna krzyczała na brata, ale nie docierały do mnie jej słowa. Królowa Łucja i król Piotr przypatrywali jej się z rozbawieniem. Na czwartego nie miałam siły patrzeć. Odwróciłam się i zaczęłam przeciskać przez tłum, trzymając się kurczowo ramienia Gabira. Tak jak myślałam - to wyjście było z góry skazane na porażkę.

***

            Kiedy dotarliśmy do domu, pobiegłam do mojego pokoju, rzuciłam się na łóżko i z bezsilności i wściekłości zaczęłam płakać. Mój "brat" usiadł przy mnie i zaczął głaskać po głowie, dopóki nie wylałam z siebie całej wody, którą mogłam wypłakać.
            - To ma coś wspólnego z królem Edmundem? - zapytał w końcu.
            - Pamiętasz... - przerwałam na chwilę i zrobiłam dwa głębokie wdechy, bo kolejne łzy cisnęły mi się do oczu. - Pamiętasz jak ci mówiłam jak zginęła moja matka?
            Gabir przez chwilę patrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami, jednak po chwili na jego twarzy pojawił się wyraz zrozumienia.
            - Czyli że ten chłopak który przyczynił się do śmierci Białej Czarownicy to on?
            - Mhm - mruknęłam, bo na nic więcej nie było mnie stać.
            - Ale mówiłaś, że ona go zabiła... - powiedział, znów marszcząc brwi.
            - Wbiła mu sztylet w brzuch! Powinien nie żyć! - krzyknęłam, wstając. Faza niezrozumienia minęła. Teraz miałam ochotę coś rozwalić. - Na wielkiego Tasza, jak mu się udało z tego wyjść, to ja nie wiem! Ale on nie może żyć! Jest winny jej śmierci, sam musi zginąć! - Z wrzaskiem wściekłości wyrzuciłam przez okno kulę ognia, która powstała pomiędzy moimi dłońmi.
            - Hej, uspokój się - powiedział Gabir, kładąc mi swoje ręce na ramionach. Popatrzył mi głęboko w oczy i mówił spokojnym głosem.
            - Dziewczyno, nie możesz go sobie ot tak zabić. Pomyśl, ile jest innych możliwości. Zabijając go nic nie wskórasz. Ale możesz zemścić się inaczej. Tak, żeby go bardziej bolało.
            Pokiwałam głową i otarłam łzy, które znowu zaczęły płynąć. Miał rację. To nie może być byle jaka zemsta. I choćbym ją miała planować przez następne dwadzieścia lat, zrobię wszystko, byleby tylko nie zapomniał, o jaki ból mnie przyprawił.
            Strata matki to najgorsza rzecz na świecie. A on musi za to zapłacić.

1 komentarz:

  1. Super! Rozkręca się 😊 Uwielbiam Edmunda, to zawsze był mój ulubiony bohater z Narnii i cieszę się, że stawiasz go w centrum wydarzeń (nawet, jeśli tylko, żeby go zabić - chyba tego nie zrobisz?) Lecę czytać dalej!

    OdpowiedzUsuń