Noreen
Mimo, że w
dzieciństwie sama mieszkałam w zamku, Ker-Paravelem byłam wprost oczarowana.
Wszystko tu tętniło życiem. Na dziedzińcu kalormeńscy kupcy reklamowali swoje
towary, mędrcy z Telmaru przechadzali się, dyskutując zawzięcie, a do tego
wszędzie można było spotkać Narnijczyków: tu na straży stały dwa centaury,
gdzie indziej fauny przygrywały na swoich fletach. Rozglądając się zapomniałam
nawet o tym, po co tu przybyłam.
Szliśmy
przez ten tłum, konie uprzednio zostawiwszy w stajni. Wszyscy kłaniali się
Edmundowi i jego siostrze, a na mnie i Gabira patrzyli z ciekawością. Mój
przybrany brat obejmował mnie ramieniem i, tak jak się spodziewałam, wodził
wzrokiem za królową Łucją. Muszę przyznać, wyglądała pięknie: ubrana w suknię
do ziemi, ze sztyletem przytroczonym do pasa i długimi lokami spływającymi na
plecy. Pomimo długiej jazdy konno nadal wyglądała nienagannie. Co innego ja: w
spodniach, których jedna nogawka była podarta i zakrwawiona, brudnej, niegdyś
białej bluzce i starym skórzanym gorsecie. Nie byłam ubrana na modłę
kalormeńską, raczej na telmarską - ten strój był po prostu wygodny, szczególnie
w podróży.
Król Edmund
rzucał mi od czasu do czasu nerwowe spojrzenia. Gdy go na tym przyłapywałam,
odwracał wzrok, jednak sytuacja się powtarzała. Trochę mnie to zdezorientowało:
choć był ode mnie niewiele starszy, budził respekt wśród poddanych, ale
zachowywał się jak dzieciak. Nie to, żebym go nigdy wcześniej nie widziała.
Do Narnii
przyjechaliśmy z Gabirem jakiś miesiąc temu. Zaklęcie niewidzialności znałam od
dawna, więc obserwowaliśmy Edmunda z ukrycia. Można powiedzieć, że teraz znamy
nie tylko jego plan dnia, ale i zwyczaje. Widzieliśmy, jak codziennie budzi się
w środku nocy, najwidoczniej z jakiegoś koszmaru. Przez ostatni tydzień po
przebudzeniu wyjeżdżał do lasu, po prostu by tam pobyć - i tak zaplanowaliśmy
zasadzkę. Ryzyko z mojej strony było duże, ale to był pewniejszy sposób
zwrócenia na siebie jego uwagi niż przebieranie się za pokojówkę, by dostać się
do zamku, co cały czas proponował mi Gabir.
Dopiero po
dłuższej chwili zauważyłam, że gwar rozmów ucichł, a nasze kroki odbijały się
echem - weszliśmy do środka. Żadne z naszej czwórki się nie odzywało do siebie,
po prostu szliśmy. Każdy był zatopiony we własnych myślach.
***
- Mam
wrażenie, że ty też siedzisz tu z przymusu - szepnęłam do siedzącego obok mnie
Edmunda. Zdziwiony popatrzył na mnie, ale po chwili pokiwał głową.
- Chcesz
wyjść? - spytał.
- Chętnie -
odparłam. Brunet powiedział coś do reszty i opuściliśmy jadalnię. Gdy drzwi się
zamknęły za nami, oboje odetchnęliśmy głęboko. To późne śniadanie, które
zaproponowała nam Łucja, było fatalnym pomysłem. Nawet, jeśli umożliwiło to nam
wejście do zamku. Nie mówię, że Królowie i Królowe są nieciekawymi ludźmi,
wręcz przeciwnie. Ale dla mnie to była mordęga: patrzyć w te roześmiane, miłe
twarze i myśleć, że gdyby nie oni, kto wie - może zastąpiłabym moją matkę i to
ja władałabym Narnią?
Tak samo
trudno było mi przebywać teraz sam na sam ze Sprawiedliwym. Musiałam jednak do
tego przywyknąć, by wprawić mój plan w życie. Najchętniej przywaliłabym mu
jakimś zaklęciem już teraz i problem byłby z głowy. Ale przez te kilka lat,
odkąd poprzysięgłam zemścić się na nim doszłam do wniosku, że śmierć za śmierć
nic nie wskóra - w szczególności, że nie był on bezpośrednio winny śmierci
mojej matki. Moja zemsta powinna go zranić, bardzo dotkliwie i nie mam na myśli
bólu fizycznego - tylko psychiczny.
Podążając
za Edmundem po chwili poczułam na twarzy podmuch świeżego powietrza - byliśmy na
balkonie, z którego roztaczał się piękny widok na morze. Ja wolałam jednak
popatrzeć na młodego króla. Gdy pierwszy raz go zobaczyłam po czteroletniej
przerwie, zatkało mnie. Nie przypuszczałam, że przez ten czas tak
wyprzystojnieje. A może wcześniej nie zwracałam uwagi na jego urodę? W każdym
razie było mi trudno dopasować etykietkę mordercy do tej twarzy - na szczęście
przez ten cały miesiąc, który spędziliśmy na obserwowaniu go, to moje
krótkotrwałe zauroczenie przeobraziło się w dobrze znaną mi nienawiść, skrywaną
przez te wszystkie lata w głębi serca. Musiałam przecież wypełnić misję,
prawda?
- Gdzie się
zatrzymacie? - zapytał, przerywając milczenie.
- Nie wiem
- westchnęłam głęboko. - Cały czas biwakowaliśmy, więc pewnie po tym całym
zamieszaniu w zamku odjedziemy i nadal będziemy zwiedzać Narnię. - Popatrzyłam
przy tym na niego, udając, że udaję rozradowaną tą myślą.
- A nie
chcielibyście się zatrzymać na trochę w Ker-Paravelu? - zaproponował, na co
tylko czekałam.
- Nie
będzie to sprawiać problemu?
- Skąd!
Poza tym, coś czuję, że Łucję i Gabira będzie trudno od siebie oderwać -
mruknął. Oczywiście, to też mieliśmy zaplanowane. Mój przyjaciel zaproponował
to z wiadomych powodów, ale nie miałam serca mu odmawiać. Był to nasz plan
"B".
- W takim razie zostaniemy - uśmiechnęłam się do chłopaka.
Edmund odwzajemnił uśmiech. Mój plan zaczynał działać.
Już bałam się, że będziesz pisać o czternastolatkach, ale całe szczęście dostałaś im parę lat.
OdpowiedzUsuńHej, a tak w ogóle to zapraszam do mnie, dopiero startuję:
po-obu-stronachlustra.blogspot.com