Część II: Rozdział 5


Noreen

            Mimo, że w dzieciństwie sama mieszkałam w zamku, Ker-Paravelem byłam wprost oczarowana. Wszystko tu tętniło życiem. Na dziedzińcu kalormeńscy kupcy reklamowali swoje towary, mędrcy z Telmaru przechadzali się, dyskutując zawzięcie, a do tego wszędzie można było spotkać Narnijczyków: tu na straży stały dwa centaury, gdzie indziej fauny przygrywały na swoich fletach. Rozglądając się zapomniałam nawet o tym, po co tu przybyłam.
            Szliśmy przez ten tłum, konie uprzednio zostawiwszy w stajni. Wszyscy kłaniali się Edmundowi i jego siostrze, a na mnie i Gabira patrzyli z ciekawością. Mój przybrany brat obejmował mnie ramieniem i, tak jak się spodziewałam, wodził wzrokiem za królową Łucją. Muszę przyznać, wyglądała pięknie: ubrana w suknię do ziemi, ze sztyletem przytroczonym do pasa i długimi lokami spływającymi na plecy. Pomimo długiej jazdy konno nadal wyglądała nienagannie. Co innego ja: w spodniach, których jedna nogawka była podarta i zakrwawiona, brudnej, niegdyś białej bluzce i starym skórzanym gorsecie. Nie byłam ubrana na modłę kalormeńską, raczej na telmarską - ten strój był po prostu wygodny, szczególnie w podróży.
            Król Edmund rzucał mi od czasu do czasu nerwowe spojrzenia. Gdy go na tym przyłapywałam, odwracał wzrok, jednak sytuacja się powtarzała. Trochę mnie to zdezorientowało: choć był ode mnie niewiele starszy, budził respekt wśród poddanych, ale zachowywał się jak dzieciak. Nie to, żebym go nigdy wcześniej nie widziała.
            Do Narnii przyjechaliśmy z Gabirem jakiś miesiąc temu. Zaklęcie niewidzialności znałam od dawna, więc obserwowaliśmy Edmunda z ukrycia. Można powiedzieć, że teraz znamy nie tylko jego plan dnia, ale i zwyczaje. Widzieliśmy, jak codziennie budzi się w środku nocy, najwidoczniej z jakiegoś koszmaru. Przez ostatni tydzień po przebudzeniu wyjeżdżał do lasu, po prostu by tam pobyć - i tak zaplanowaliśmy zasadzkę. Ryzyko z mojej strony było duże, ale to był pewniejszy sposób zwrócenia na siebie jego uwagi niż przebieranie się za pokojówkę, by dostać się do zamku, co cały czas proponował mi Gabir.
            Dopiero po dłuższej chwili zauważyłam, że gwar rozmów ucichł, a nasze kroki odbijały się echem - weszliśmy do środka. Żadne z naszej czwórki się nie odzywało do siebie, po prostu szliśmy. Każdy był zatopiony we własnych myślach.

***

            - Mam wrażenie, że ty też siedzisz tu z przymusu - szepnęłam do siedzącego obok mnie Edmunda. Zdziwiony popatrzył na mnie, ale po chwili pokiwał głową.
            - Chcesz wyjść? - spytał.
            - Chętnie - odparłam. Brunet powiedział coś do reszty i opuściliśmy jadalnię. Gdy drzwi się zamknęły za nami, oboje odetchnęliśmy głęboko. To późne śniadanie, które zaproponowała nam Łucja, było fatalnym pomysłem. Nawet, jeśli umożliwiło to nam wejście do zamku. Nie mówię, że Królowie i Królowe są nieciekawymi ludźmi, wręcz przeciwnie. Ale dla mnie to była mordęga: patrzyć w te roześmiane, miłe twarze i myśleć, że gdyby nie oni, kto wie - może zastąpiłabym moją matkę i to ja władałabym Narnią?
            Tak samo trudno było mi przebywać teraz sam na sam ze Sprawiedliwym. Musiałam jednak do tego przywyknąć, by wprawić mój plan w życie. Najchętniej przywaliłabym mu jakimś zaklęciem już teraz i problem byłby z głowy. Ale przez te kilka lat, odkąd poprzysięgłam zemścić się na nim doszłam do wniosku, że śmierć za śmierć nic nie wskóra - w szczególności, że nie był on bezpośrednio winny śmierci mojej matki. Moja zemsta powinna go zranić, bardzo dotkliwie i nie mam na myśli bólu fizycznego - tylko psychiczny.
            Podążając za Edmundem po chwili poczułam na twarzy podmuch świeżego powietrza - byliśmy na balkonie, z którego roztaczał się piękny widok na morze. Ja wolałam jednak popatrzeć na młodego króla. Gdy pierwszy raz go zobaczyłam po czteroletniej przerwie, zatkało mnie. Nie przypuszczałam, że przez ten czas tak wyprzystojnieje. A może wcześniej nie zwracałam uwagi na jego urodę? W każdym razie było mi trudno dopasować etykietkę mordercy do tej twarzy - na szczęście przez ten cały miesiąc, który spędziliśmy na obserwowaniu go, to moje krótkotrwałe zauroczenie przeobraziło się w dobrze znaną mi nienawiść, skrywaną przez te wszystkie lata w głębi serca. Musiałam przecież wypełnić misję, prawda?
            - Gdzie się zatrzymacie? - zapytał, przerywając milczenie.
            - Nie wiem - westchnęłam głęboko. - Cały czas biwakowaliśmy, więc pewnie po tym całym zamieszaniu w zamku odjedziemy i nadal będziemy zwiedzać Narnię. - Popatrzyłam przy tym na niego, udając, że udaję rozradowaną tą myślą.
            - A nie chcielibyście się zatrzymać na trochę w Ker-Paravelu? - zaproponował, na co tylko czekałam.
            - Nie będzie to sprawiać problemu?
            - Skąd! Poza tym, coś czuję, że Łucję i Gabira będzie trudno od siebie oderwać - mruknął. Oczywiście, to też mieliśmy zaplanowane. Mój przyjaciel zaproponował to z wiadomych powodów, ale nie miałam serca mu odmawiać. Był to nasz plan "B".
            - W takim razie  zostaniemy - uśmiechnęłam się do chłopaka. Edmund odwzajemnił uśmiech. Mój plan zaczynał działać.

1 komentarz:

  1. Już bałam się, że będziesz pisać o czternastolatkach, ale całe szczęście dostałaś im parę lat.
    Hej, a tak w ogóle to zapraszam do mnie, dopiero startuję:
    po-obu-stronachlustra.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń