Edmund
Szczęście,
że zdążyłem ukryć twarz w poduszce i dopiero potem krzyknąłem.
Mimo, że
już od miesiąca miałem koszmary, ten dzisiejszy to był horror w czystej
postaci. Wcześniej nic nie było aż tak realistyczne. Śniły mi się po prostu
wspomnienia, straszne wspomnienia, jednak teraz...
Otarłem pot
z czoła rękawem koszuli. Nic to nie dało - całe ubranie lepiło się do mnie,
jakbym dopiero co wrócił do zamku po deszczu. Czułem się okropnie. Na
rozdygotanych nogach podszedłem do okna i otworzyłem szeroko drewniane
okiennice. Zawiasy zaskrzypiały, a do mojej komnaty wdarł się chłodny podmuch
wiatru. Zadrżałem. Wsparłem się na parapecie i popatrzyłem na krainę, której
jestem władcą. Moi poddani oczekują ode mnie rozwiązywania ich sporów,
pomyślałem. Codziennie przychodzili zasięgnąć u mnie rady. W końcu to ja byłem
Sprawiedliwym... Tego dnia postanowiłem się jednak wymigać od obowiązków. Nie
wiedziałem, czy dojdę do siebie przez następne kilka godzin. Dorosły facet, a
zachowuje się jak mała dziewczynka.
***
W jednej ręce trzymam miecz, w
drugiej tarczę. Mam dziesięć czy jedenaście lat - miałem już urodziny? A może
jeszcze nie? Jestem już jednak pełnoprawnym rycerzem. W zbroi, z lwem na
piersi, w hełmie na głowie. Walczę. Może dlatego wygrywam każdą potyczkę - moi
przeciwnicy są zaskoczeni, widząc chłopca. To ich dekoncentruje, dzięki czemu
mam przewagę. Widziałem już krew, widziałem już zmasakrowane ciała. A ja dalej
zabijam - ja, chłopiec. Zabijam za Lwa, który oddał za mnie życie, zabijam, by
zemścić się na Białej Czarownicy, której jak jakiś głupek zaufałem. To wszystko
przez ptasie mleczko.
Spadł mi hełm, mam szersze pole
widzenia. W zasięgu mojego wzroku pojawia się wysoka, dostojna postać z różdżką
w ręce, zamieniająca wszystkie napotkane stworzenia w kamień. Bez namysłu
biegnę w jej stronę. Kiedy mnie zauważa, podnosi różdżkę. Ja podnoszę mój
miecz, gotów przeciąć ją na pół. Jednak ona jest szybsza.
Jak w zwolnionym tempie widzę
poruszające się usta, wymawiające jakieś słowa - jednak nie słyszę ich przez
szczęk broni i krzyki. Koniec różdżki, wycelowany we mnie, zaczyna się
niepokojąco jarzyć. A potem zaczynam czuć coś potwornego.
Czuję, jak moje stopy zamierają, jak
krążenie w łydkach ustaje, jak nie mogę poruszyć kolanami. To odrętwienie
obejmuje już moje uda, idzie coraz wyżej. Teraz brzuch, a w tym samym momencie
ręce. Nie umiem poruszyć palcami, nadgarstkami, łokciami, ramionami. Czuję, że w
środku wszystko zmienia się w coś ciężkiego. Kamień.
Kamień obejmuje już płuca, zaczynam
się dusić. Chcę wziąć duży haust powietrza, jednak i moje usta zamarzają niczym
na wielkim mrozie. Włosy przestają być poruszane przez wiatr, a ja przestaję
słyszeć odgłosy bitwy. Pozostaje mi tylko wzrok. Mimo, że się duszę, nie
umieram. Czy tak czuły się wszystkie posągi stworzone przez tę wiedźmę?
Niekończące się tortury.
Czarownica podchodzi do mnie i
uśmiecha się tak, jak pierwszego dnia naszej znajomości. Z ruchów warg czytam:
"Jesteś takim głupcem, Edmundzie. Myślałeś, że mnie pokonasz..."
Moje oczy również ulegają czarowi i
już nic nie widzę. Nadal się duszę, nadal umieram - ale nie mogę umrzeć. Moje
męki będą wieczne, jeśli tylko nie przyjdzie Aslan i nie owionie mnie jego
gorący oddech życia. Cierpię tak, jak nikt nigdy nie cierpiał. Chętnie
przywitałbym śmierć.
Chyba moje modlitwy zostają
wysłuchane, bowiem w pewnym momencie czuję, że się rozlatuję. Byłem posągiem, a
ktoś mnie rozbił. Czuję jak się kruszę, jak moje kończyny odpadają, a jest to
ból jeszcze większy niż poprzednie duszenie się. Mój tułów to teraz dziesięć
tysięcy odłamków. Wreszcie czas na moją głowę - przejmujący ból rozłupywanej
czaszki urywa się nagle, a ja jestem w nicości.
Już nie myślę.
Już mnie nie ma.
***
To była
chyba najbardziej przerażająca rzecz w moim życiu - nie było mnie. Czułem tylko
bezradność, nie umiałem myśleć, nie czułem swojego ciała, nic. Pustka. Dlatego
byłem taki roztrzęsiony po przebudzeniu. To się nie powinno zdarzyć...
Nagle do
głowy przyszła mi z niczym nie związana myśl: Noreen. Przypomniałem sobie, jak
się czuję w jej towarzystwie. Z jednej strony - no cóż, muszę to przyznać -
oczarowała mnie. Z drugiej jednak czuję się niewygodnie, mam wrażenie, że nie
powinienem jej do końca ufać. Gabira to już w ogóle nie trawię.
Skąd ja mam
takie uprzedzenia? Dopiero kilka godzin temu się poznaliśmy, zamieniliśmy kilka
słów...
Obmyłem się
w miednicy i założyłem czyste ubrania. Pasiatka, czyli szop pracz, nasza
nadworna praczka, miała ostatnio chyba dużo roboty przeze mnie. Nie moja wina,
że co noc budzę się zlany potem.
Wyszedłem z
mojej komnaty w celu przewietrzenia się, jak zwykle i ruszyłem szybkim krokiem
pustymi korytarzami. Uwielbiałem tą ciszę. Nie było nikogo, kto by mi się
kłaniał, mówił "Wasza Wysokość" i tak dalej. Tupot zwierzęcych łapek
nie przeszkadzał mi w myśleniu.
- Idziesz
ratować kolejną damę w opresji? - Drgnąłem, słysząc to. Nie słyszałem kroków za
sobą. Odwróciłem się i ujrzałem Noreen. - Witaj, Wasza Wysokość - powiedziała i
dygnęła. Wyglądała na poważną, ale w jej oczach widziałem rozbawienie.
Skrzywiłem się.
- Nie
musisz tak mówić. I nie, nie idę nikogo ratować. Muszę się przejść.
- Nie
będziesz miał nic przeciwko, jeśli dołączę? - zapytała z delikatnym uśmiechem.
W tym momencie bardzo chciałem samotności, ale nie potrafiłem odmówić. Skinąłem
tylko głową i ruszyliśmy ramię w ramię, nie odzywając się do siebie.
Noreen była
ubrana w jedną z sukni Zuzanny. Była beżowa, dość rozkloszowana, z dekoltem i
rękawami ozdobionymi delikatną koronką. Jej opalona skóra wyraźnie odcinała się
od materiału, czego nigdy nie mogłem powiedzieć, gdy moja siostra się w nią
ubierała. Widząc Zuzannę w tej sukni miałem wrażenie, że wszystko się zlewa,
oprócz jej ciemnych włosów. Przybyszka z Kalormenu wyglądała w niej o niebo
lepiej, przede wszystkim dlatego, że krój podkreślał jej figurę. Podobała mi
się bardziej niż poprzedniego dnia w spodniach i koszuli.
- Jak noga?
- postanowiłem zacząć rozmowę.
- Już wcale
nie boli. Gdyby nie wy, nie wiem, co by się stało.
- Nie rób z
nas takich bohaterów - powiedziałem speszony. Noreen nic nie odpowiedziała. W
milczeniu wyszliśmy z zamku i skierowałem się w stronę plaży. Dziewczyna szła
kilka kroków za mną. Wkrótce szliśmy już po miękkim piasku, który wsypywał mi
się do butów. Po kilku krokach zatrzymałem się, patrząc w zadumie na morze.
Było spokojne, fale delikatnie wpływały na piach. Słońce leniwie wychylało się
zza horyzontu, nadając niebu jasnoniebieski kolor. Idylliczny obrazek, niczym
jedno z malowideł w Ker-Paravelu. Już prawie zapomniałem o koszmarze nękającym
mnie tej nocy. Prawie... Dopóki nie spojrzałem na Noreen. Patrzyła w tym samym
kierunku co ja, na wschód. Słońce oświetlało jej twarz. Wyglądała tak łagodnie,
a mnie kojarzyła się jedynie z Białą Czarownicą. Okrutną kobietą, której bałem
się od początku - potem jednak dała mi to przeklęte ptasie mleczko, które
zamaskowało to uczucie. Ale potem trafiłem do jej zamku i już więcej ptasiego
mleczka nie było.
- Czyli to
jest ta najpiękniejsza strona Narnii - powiedziała dziewczyna. Nie zauważyłam
nawet, jak się do mnie przybliżyła. Staliśmy w odległości kilkunastu
centymetrów. Uniosła rękę i dotknęła delikatnie opuszkami palców mojego
policzka. Zaskoczony tylko wpatrywałem się w nią. Odsunęła się nagle z
przerażeniem w oczach.
- Wybacz.
Ja... ja nie powinnam - powiedziała, spuszczając wzrok i uciekła w stronę
zamku.
***
Usłyszałem
pukanie do drzwi. Nie zareagowałem i nadal leżałem na swoim łóżku. Po tym, jak
Noreen uciekła z plaży, stałem tam jeszcze jakąś chwilę, przetrawiając to, do
czego przed chwilą doszło. Miałem mieszane uczucia, nie umiałem dogadać się sam
ze sobą. Krótko mówiąc, miałem okropny mętlik w głowie.
Osoba,
zniecierpliwiona brakiem odpowiedzi, weszła do mojej komnaty. Oczywiście: była
to Łucja. Kto inny uszanowałby moją prywatność, tylko nie ona. Wszyscy
dorośliśmy, oprócz niej. Ona juz zawsze pozostanie tą małą dziewczynką, która
pierwsza trafiła na Latarniane Pustkowie.
- Nie mam
nastroju - poinformowałem ją, gapiąc się w sufit.
- A jeśli
chodzi o naszych gości?
- Tym
bardziej - mruknąłem.
- Słuchaj!
- Moja siostra przysiadła na brzegu łóżka. - Chcę z tobą porozmawiać o Gabirze.
- Mam ci
udzielać porad miłosnych? - sufit już przestał być tak zajmujący, więc
popatrzyłem na zakłopotaną Łucję. - Chyba śnisz.
- Edmund,
ja chcę porozmawiać właśnie z tobą, bo... - zaczęła, ale nie pozwoliłem jej
skończyć.
- Nie mam
nastroju - powiedziałem dobitniej. - Idź
z tym do Zuzy, ona jest ekspertką.
- Ale
myślałam, że mi pomożesz, biorąc pod uwagę, wiesz, Elovenę... - powiedziała
błagalnym głosem, jednak gdy usłyszałem to imię, narastająca wściekłość
znalazła ujście.
- Wyjdź. -
Wstałem z łóżka i złapałem siostrę za ramię.
- Ten temat jest zakazany. Nie powinnaś w ogóle o niej wspominać. Wynoś
się.
Na twarzy
Łucji malowało się przerażenie. Pospiesznie wymamrotała jakieś przeprosiny i
wyszła, zostawiając mnie w jeszcze gorszym nastroju niż wcześniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz