Noreen
Werze, za to że mnie przymusiła
do napisania tego rozdziału.
do napisania tego rozdziału.
Kiedy
Edmund wyjechał, tylko z początku byłam trochę smutna, bo bardzo szybko dotarło
do mnie, że teraz mam jedyną okazję do wprowadzenia w życie mojego planu. Jeśli
chodzi o konflikt w Telmarze, na pewno jest w niego zamieszany Foreis – a jeśli
wypapla Edmundowi coś o mnie, już nie będę miała sposobności do wskrzeszenia
mojej matki.
Wczoraj
wieczorem, gdy otrząsnęłam się z tego całego „zakochania” – a nie przyszło mi
to łatwo – zaczęłam organizować wiedźmy, które miały mi pomóc przy wskrzeszaniu.
Gabir skutecznie zajmował Łucję, więc mogłam wymknąć się z zamku niezauważona
przez królową. Zuzanna w ogóle się mną nie interesowała, tak jak ja nią, więc
nie musiałam się przejmować czy zobaczy mnie, czy nie. Na wszelki wypadek
jednak użyłam wypróbowanego już przeze mnie zaklęcia niewidzialności. Na szyi
miałam wisior, który dał mi Foreis – zwiększał on moc magiczną, niczym różdżka
– był jednak bardziej „niepozorny” – jeśli można użyć takiego słowa do opisania
wielkiego klejnotu.
Wreszcie, już
po północy, zebrałyśmy się wszystkie: oprócz mnie kilkanaście narnijskich
wiedźm ocalałych z bitwy. Dostałam wiadomość od Rudogona, że kilka mil od nas –
a raczej polany, na której przebywałyśmy – stacjonuje już kilka „drużyn”. Nie
są może one tak liczne jak armia Jadis – w końcu wielu wtedy zginęło – ale i
tak lepsze to od niczego. Narnijczycy nic nie wiedzą, dzięki sprawności
Rudogona, który znalazł miejsce, do którego nikt nie zbliżał się od wieków.
Mógł tam spokojnie zorganizować cały garnizon.
Pecturra,
pomarszczona starucha sięgająca mi do pasa, popatrzyła w niebo. Po chwili
obserwacji skinęła głową na znak, iż możemy zaczynać.
Kolejna
wiedźma – równie pomarszczona, jednak chuda i bardzo wysoka – z szacunkiem
podeszła do mnie i podała mi różdżkę mojej matki. Została naprawiona przez
znajome czarne karły, już gotowe u boku Rudogona. Delikatnie odebrałam
przedmiot. Różdżka była lekka, lecz kryształowe krawędzie ostre niczym sztylet.
Delikatna, lecz solidna. Nie wiem, jak małemu Edmundowi udało się ją przeciąć.
Z powagą
wbiłam różdżkę w ziemię, po czym wyryłam w niej wielki okrąg. Stanęłam
pośrodku, a wokół niego ustawiły się wszystkie pomagające mi wiedźmy: Pecturra,
Elgir, Maarna, Igrit, Fytha, Kassyv, Quint, Oosbha i wiele innych, których nie
znałam z imienia, w tym najmłodsza – Elovena. Jako jedyna nie była stara i
pomarszczona, jednak psychicznie wydawała się być starszą, niż na to wyglądała.
Zdziwiłam się, gdy z nią rozmawiałam kilka godzin wcześniej: wspomniałam, że to
ma być zemsta na Edmundzie Sprawiedliwym i reszcie jego przebrzydłego
rodzeństwa, a ona mi na to, że już raz próbowała zabić młodszego króla. Nie
chciała opowiedzieć o szczegółach, a ja nie chciałam słuchać. Połączyła nas
nienawiść do niego, więc to ją wybrałam do bezpośredniej pomocy.
Elovena
podała mi zabite wcześniej kocię. Jego krwią skropiłyśmy okrąg, po czym wiedźma
wróciła na swoje miejsce. Zwłoki zwierzęcia położyła przed swoimi stopami, i
razem z resztą wyciągnęła przed siebie ręce. Ja stanęłam w środku okręgu z
różdżką matki w ręce i zaczęłam przemawiać donośnym głosem:
Wielki Taszu, władco krainy umarłych
mający szacunek u pradawnych duchów
mściwie karzący nieposłusznych,
nagradzający mu oddanych.
daj nam swe błogosławieństwo,
przyjmij tę ofiarę.
mający szacunek u pradawnych duchów
mściwie karzący nieposłusznych,
nagradzający mu oddanych.
daj nam swe błogosławieństwo,
przyjmij tę ofiarę.
Władczyni Narnii
potężna Jadis
powróć do tego świata
pomóż pokonać nieprawych
obejmij straconą władzę.
potężna Jadis
powróć do tego świata
pomóż pokonać nieprawych
obejmij straconą władzę.
Gdy
skończyłam zaklęcie, przez moment nic się nie działo. Wiedźmy otworzyły oczy i
popatrzyły po sobie z niemym pytaniem: „Co się stało?” Ja spojrzałam tak na
Elovenę, a ona wzruszyła ramionami.
Nagle
poczułam, jakby ktoś chciał mi wyrwać serce z piersi. Bardzo mocne szarpnięcie,
po którym bezwładnie opadłam na ziemię. Kątem oka dojrzałam wielki, czarny cień
i mgłę zasnuwającą polanę. Wszystko w środku mnie tak bolało, że ledwo co
oddychałam – każdy oddech był dla mnie mordęgą, każde uderzenie serca jak
uderzenie młotem. Słyszałam nerwowe szepty wiedźm. Jedna, przypuszczalnie
Elovena, musiała coś do mnie mówić, ale nie rozróżniałam słów. Miałam okrutny
mętlik w głowie, bałam się, że głowa mi pęknie od tego.
I tak samo
nagle, jak się to zaczęło, wszystko ustało. Umysł miałam czysty i jasny, serce
biło normalnie, mięśnie już nie płonęły żywym ogniem. Ze zmęczenia tylko
dyszałam, wciągając głęboko powietrze. Podparłam się rękami, by już nie leżeć
na twarzy. Dotknęłam lewego policzka – przylepiło się do niego trochę ziemi,
jakiś patyk zadrapał skórę. Mój oddech nareszcie wracał do normy.
- Wstań,
dziecko – usłyszałam. Na ten głos od razu poderwałam się z ziemi. Odgarnęłam
potargane włosy z twarzy i stanęłam oko w oko z własną matką.
Nie byłam
przygotowana na ten moment. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć – czy w ogóle mam
coś mówić. Po prostu stałam i gapiłam się na tę kobietę. Była taka, jaką ją
zapamiętałam. Wysoka, królewska, onieśmielająca. Miała na sobie czarną suknię z
lejącego się materiału, opadającego delikatnie na ziemię.
Liczyłam na
to, że ona zrobi pierwszy krok. Że coś powie, że coś zrobi. Że, no nie wiem…
Poklepie mnie po ramieniu i powie „Dobra robota, Noreen”? Nic się takiego nie stało.
- Dlaczego
mnie wezwałyście? – zapytała. Ja nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu,
więc wyręczyła mnie Elovena.
- Chcemy
obalić czwórkę rodzeństwa z tronów Ker-Paravelu, pani – powiedziała, lekko się
skłaniając.
- Macie
armię?
- Częściowo
– odezwałam się. – Wielu przychylnych
tobie zostało zamordowanych w bitwie dziewięć lat temu, a niektórzy nie chcieli
nam uwierzyć. Lecz teraz… - nie dokończyłam; przerwała mi.
- Gdzie? –
spytała ze zniecierpliwieniem.
- Niedaleko
stąd, w pobliżu twego zamku, wasza wysokość – powiedziała Fytha skrzekliwym
głosem. – Ale nie mamy dużo czasu.
- Tak –
poparła ją Pecturra. – Mogę postrzegać – zwróciła się do mnie i mojej matki.
Postrzeganie była to możliwość zobaczenia w swoim umyśle znanej sobie osoby,
gdziekolwiek jest. – Król Edmund będzie jutro w Catrachu. Musimy szybciej
uformować naszych, żeby zaatakować jeszcze podczas ich nieobecności.
- Kassyv
widziała przyszłość – odezwała się wiedźma, którą uważałam za trochę
zbzikowaną. – Kassyv zobaczyła, że król Edmund dowiaduje się, kim jest pani
Noreen. Kassyv zobaczyła, że za trzy dni będzie z powrotem.
- Widziałaś
coś więcej? – spytała Biała Czarownica. - Czy wygramy?
- Taka
wizja jeszcze nie przyszła do Kassyv. Ale Kassyv widziała, że król Edmund
będzie chciał się rozmówić z panią Noreen. Bardzo na nią nakrzyczy, a ona na
niego. A pani Noreen coś mu powie, ale
tego Kassyv nie zdradzi. – Spękane usta staruchy wygięły się w uśmiechu, po
czym odeszła tanecznym krokiem, mrucząc coś pod nosem. Co ja mu takiego powiem?
Że to, co zrobiliśmy, to był błąd? Nie wiedziałam, a nie mogłam zbyt dużo
myśleć, bo matka szybkim krokiem udała się w stronę swojego pałacu, a my
wszystkie niczym orszak za nią.
***
Moja matka
ważyła swoją różdżkę w dłoni rada z tego, że ją odzyskała. Nadal nic do mnie
nie powiedziała, a ja czułam się bardzo skrzywdzona. Ignorowała mnie jeszcze
bardziej niż wtedy, kiedy byłam dzieckiem. Nie chciałam jej jednak robić
awantury – narażanie się Białej Czarownicy nie jest dobrym pomysłem.
Ilość
chętnych do walki u jej boku spodobała się jej. Narnijczycy i tak nie mają
stałej armii, a na pewno będą zaskoczeni gdy zaatakujemy Ker-Paravel. W planach
poczynionych przez Rudogona najpierw część miała dostać się do zamku i wziąć
królowe jako zakładniczki, a dopiero potem reszta przypuściłaby atak i oblężyła
zamek. Wtedy, gdybyśmy zdobyli Ker-Paravel, poczekalibyśmy, aż wróci Edmund i
wtedy otwarcie wypowiedzielibyśmy wojnę Czterem Władcom.
Bałam się.
Potwornie się bałam. Nie tego, czy uda nam się wykonać plany. Nie tego, że
jeśli dojdzie do otwartych walk, mogłabym zginąć.
Bałam się o
Edmunda. Bałam się, że to on zginie. Nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że
on jest dla mnie ważny, że troszczę się o niego. Zastanawiałam się nadal, co mu
powiem. Skoro dowiedział się, kim jestem, na pewno będzie oczekiwał wyjaśnień.
Zarzuci mi, że go wykorzystałam, lub coś podobnego. A co ja mu na to odpowiem? Wybacz, ale taki był plan?
- Już czas
– warknął Rudogon. – Oddziały karłów są na dziedzińcu. Możecie wydać rozkaz do
rozpoczęcia akcji.
- A więc
rozpocznijcie – powiedziała Jadis.
- Nie! –
krzyknęłam.
- Dlaczego?
– moja matka zmrużyła oczy i przyglądała mi się, jakbym była jakimś spiskowcem.
A to moja podświadomość spiskowała przeciw mnie.
- Przekaż
im, że mają najpierw obudzić Gabira i on im pomoże – wymyśliłam na poczekaniu.
Rudogon skinął głową, po czym oddalił się i przekazał wszystkie informacje
krukowi, który przeraźliwym skrzeknięciem oznajmił potwierdzenie i odleciał w
stronę Ker-Paravelu.
- Co
czujesz do Edmunda? – Byłam zdziwiona, że Biała Czarownica wreszcie zwróciła na
mnie uwagę.
- Nienawiść
– powiedziałam lekko. Od najmłodszych lat uczyłam się kłamać i grać, więc nie
było dla mnie problemem niewtajemniczanie matki w rozważania mojej podświadomości.
– Przecież praktycznie to on cię zabił.
- Tak –
potwierdziła tylko i odwróciła się, by porozmawiać z dowódcą minotaurów,
Jyrlonem.
Kruk wrócił
i oznajmił, że Gabirowi nic nie jest, a karły weszły do zamku.
A więc
zaczęła się wojna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz