Część III: Rozdział 12


Edmund

            Coraz bardziej zdenerwowany popędzałem Zokkola, który już ledwo zipał. Wiedziałem, że nie powinienem tak zamęczać biednego zwierzęcia, ale byliśmy już naprawdę niedaleko Ker-Paravelu, a ja miałem bardzo złe przeczucia. Teraz miałem dużo czasu do przemyśleń, więc przeanalizowałem jeszcze raz wszystko, czego się dowiedziałem. W końcu stwierdziłem, że Noreen po prostu wykorzystała mnie i moją siostrę, by wedrzeć się do zamku, a będąc córką Białej Czarownicy jej zamiary nie mogły być dobre. Obawiałem się, że gdy dotrę do Narnii zastanę wojnę, wywołana tylko po to, żeby się na mnie zemścić.
            Zemścić na mnie za to, że zabiłem jej matkę. Podobno.
            Gdyby Noreen miała choć trochę uczuć, mogłaby pomyśleć, jak to było na moim miejscu. Byłem po prostu niewinnym dzieckiem, które zaufało nie tej osobie. To logiczne, że chciałem się na niej odegrać, a bitwa ułatwiła sprawę.
            Ja sam o dziwo umiałem postawić się na jej miejscu i prawie mogłem jej wybaczyć. Niestety, najprawdopodobniej dziewczyna chce mnie zabić, a to utrudnia sprawę.
            Byłem zdziwiony, że gdy wjechałem do Narnii, nie ujrzałem wojennego rozgardiaszu, mieszkańców spieszących na bitwę. Nic. Gdy przejeżdżałem obok norek gryzoni, te wystawiały na zewnątrz główki i zaciekawione przypatrywały się pędzącemu jeźdźcowi. Dzikie mustangi czasem galopowały nam do towarzystwa, a ptaki pozdrawiały mnie z niebieskiego, czystego nieba. Nic nie wskazywało na to, że Noreen wypowiedziała oficjalnie wojnę.
            Kiedy wreszcie dotarłem do Ker-Paravelu, zeskoczyłem z konia i pozostawiłem go na dziedzińcu – ten od razu zanurzył łeb w kamiennej misie, przeznaczonej na poidełko dla ptaków. Ja szybkim krokiem ruszyłem do zamku. Położyłem dłoń na rękojeści miecza, co trochę mnie uspokoiło. Nie był to wprawdzie miecz taki jak Piotra, lecz spisywał się równie dobrze.
            Pierwszą rzeczą, która mnie uderzyła gdy przekroczyłem próg, była cisza. Martwa cisza. Zamek zwykle tętnił życiem, nawet w nocy można było słyszeć czyjeś kroki lub krzątaninę. A teraz nic, żadnych odgłosów. Tylko moje buty skrzypiały, gdy pełen obaw skierowałem się do sali tronowej – pierwszego miejsca, które przyszło mi do głowy.
            Z jednej strony byłem zdziwiony, z drugiej jednak czułem, że tak będzie. Po otwarciu ciężkich, drewnianych drzwi na wprost mnie, stały cztery trony – a jeden z nich zajmował nie kto inny, tylko Noreen. Skrzywiłem się. To był mój tron, a ona siedziała na nim z bezczelnym uśmiechem na twarzy. Chwyciłem mocniej mój miecz.
            - A więc jeszcze nie wypowiedziałaś nam wojny? – spytałem, a echo moich słów poniosło się po sali. Powoli zacząłem iść w stronę dziewczyny. Miałem nadzieję, że wyglądam na równie pewnego, jakim się czuję.
            - Z twojego tonu wnioskuję, że rozmawiałeś z Foreisem i poukładałeś sobie wszystko.
            - Zadałem pytanie – powiedziałem, ignorując tę wzmiankę.
            - A po co wojna? Ten zamek już jest nasz. Wszystko odbyło się prawie bezboleśnie.
            - Co z moimi siostrami?
            - Nie martw się, są w bezpiecznym miejscu. – Noreen opuściła mój tron i zeszła po kilku stopniach na dół. Zatrzymałem się. Staliśmy kilka jardów od siebie, w bardzo bezpiecznej odległości. Teraz już się nie uśmiechała, patrzyła na mnie zimnym wzrokiem. Zabolało mnie to. Nigdy do końca jej nie ufałem, ale jednak moja podświadomość chciała wierzyć, że to tylko fatamorgana, że tak naprawdę to zwykła dziewczyna. Poczułem się jak ostatni głupek.
            - Bezpiecznym dla kogo? Dla ciebie?
            - Dla nich też, jeżeli będą grzeczne.
            - Skoro przejęliście zamek, czemu tu nikogo nie ma? – zmieniłem temat. Nadal obawiałem się o siostry, ale i tak nie uzyskałbym więcej informacji w tym momencie.
            - Woleliśmy się przenieść na „stare śmieci”.
            - Do zamku twojej matki? - Na te słowa  Noreen uniosła dumnie głowę.
            - Tak. I mam wiadomość dla ciebie od niej.
            - Co? – zdołałem z siebie tylko wykrztusić. Przecież Wiedźma nie żyła. Sam widziałem, jak Aslan ją zgładził. Czy byłoby więc możliwe to, by jej córka, mając jakieś zdolności magiczne – a długo nad tym rozmyślałem i doszedłem do wniosku, że Noreen takowe posiada – przywróciła ją do życia?
            - Moja matka, jako że ma do ciebie sentyment, daje ci wybór: przyłącz się do nas, albo skończysz w więzieniu z rodzeństwem. A może nawet gorzej – zakomunikowała.
            - Jakim cudem ona ma do mnie sentyment? – zapytałem, wyprowadzony z równowagi. – Przecież przyczyniłem się do jej śmierci. Przecież to dlatego wprowadziłaś w życie cały ten plan, prawda?
            - Ona nigdy nie umarła. Przeniosła się do innego świata, a my pomogłyśmy jej wrócić.
            - A nawet jeśli, to co? Wcześniej chyba nie chciałaś jej wskrzeszać, skoro przyszłaś najpierw do Ker-Paravelu.
            - Chciałam zdobyć wasze zaufanie, zobaczyć, jak się sprawy mają. Teraz mogę ci to powiedzieć: już miesiąc przed waszym „uratowaniem mnie” z wnyków przybyliśmy z Gabirem do Narnii. Obserwowaliśmy was. Poznaliśmy wasze zwyczaje, waszych poddanych, wasze życie. Nawet nie wiesz, jak trudno było nam potem udawać, że dziwi nas tutaj wszystko, że wszystko tu jest nowością.
            Kolejne trybiki przeskakiwały w mojej głowie, aż znalazły się na dobrym miejscu.
            - A więc to ty wywoływałaś te moje koszmary, tak?
            - Jakie koszmary? – Noreen zmarszczyła brwi.
            - Nie mów, że nie wiesz, o co mi chodzi – powiedziałem zniecierpliwiony. – Miesiąc przed twoim „oficjalnym” pojawieniem się zacząłem mieć koszmary. O Jadis. A gdy zamieszkaliście tu z Gabirem, te koszmary przybrały na sile. I nie mów mi, że nie miałaś z tym nic wspólnego.
            - Nie miałam – powiedziała, a jej wyraz twarzy był szczery. Ja jednak jej nie ufałem. Okłamała mnie zbyt wiele razy, otworzyła zabliźnione rany.
            - A więc ten twój plan to było uwiedzenie mnie, tak? A więc, przyznaję, udało ci się – powiedziałem, zakładając ręce na piersi.
            - Wierz mi, nie wszystko poszło zgodnie z nim.
            - Tak? Na przykład co?
            - Pewne wydarzenie sprzed trzech tygodni – powiedziała, oblewając się delikatnym rumieńcem.
            - Doprawdy? – uniosłem wysoko brwi. – Skoro chciałaś mnie uwieść, to chyba twój plan to też zakładał?
            - Kilka miesięcy temu nie myślałam jeszcze o takich rzeczach. – Policzki Noreen zaczęły się robić coraz bardziej czerwone. Ja również byłem trochę zakłopotany, ale nie okazywałem tego po sobie.
            - Ja kilka miesięcy temu nie wiedziałem, że Biała Czarownica ma córkę, a co dopiero że ta córka będzie mnie chciała zabić.
            - Nie chciałam cię zabić! – wykrzyknęła.
            - A to dlaczego? W końcu oko za oko, ząb za ząb, nieprawdaż?
            - Na początku miałam taki zamiar, ale potem go zaniechałam.
            - Wolałaś wskrzesić matkę, która by zabiła oprócz mnie też moje rodzeństwo?
            - Nie pozwoliłabym na to.
            - Dlaczego?
            Noreen wyglądała na naprawdę wyprowadzoną z równowagi moimi ciągłymi pytaniami, jednak to, co potem usłyszałem, prawie zwaliło mnie z nóg.
            - Bo się w tobie, na Wielkiego Tasza, zakochałam! – krzyknęła. W sali tronowej zapadła cisza. Mierzyliśmy się wzrokiem. Podszedłem szybko do Noreen popatrzyłem jej prosto w oczy.
            - Łżesz – powiedziałem dobitnie. Na początku musiałem przetrawić jej słowa i zdusić tę iskierkę nadziei. To przecież świetna aktorka. Pewnie udaje.
            - Jakżebym śmiała, Wasza Wysokość – powiedziała spokojnie, patrząc na mnie hardo. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Nie wiedziałem też, co czułem. Po prostu odwróciłem się i chciałem odejść, jednak jakaś niewidzialna siła zatrzymała mnie w miejscu. Nie mogłem się poruszyć, nawet skinąć palcem.
            - Moja matka dała ci wybór. Nie możesz sobie tak po prostu odejść.
            Trzymająca mnie siła nagle zniknęła, więc odwróciłem się. Noreen stała w tym samym miejscu, nie spuszczając ze mnie wzroku.
            - Zatrzymam cię siłą, jeśli będę musiała.
            Nie wiem czemu, ale od razu chwyciłem miecz i wyciągnąłem go z pochwy. Dziewczyna nie wyglądała na zaskoczoną. Sama wyciągnęła przytroczony do ramienia sztylet. Powodowany jakąś dziwną mocą zaatakowałem. Noreen odparowała cios, chociaż ja miałem większą broń i byłem silniejszy. Zaniepokoiło mnie to, że jej ostrze zaczęło się jarzyć na czerwono.
            Zaczęła się walka godna najwprawniejszych szermierzy świata. Zaczarowany sztylet Noreen był nie gorszy niż miecz, a nasze szanse były bardzo wyrównane.
            - Nie użyjesz magii, by mnie znów zatrzymać? – spytałem pomiędzy dwoma ciosami.
            - Nie wiem, co sobie o mnie myślisz, ale… - przerwała, bo ostrze mojego miecza o mało co nie odcięło jej ucha. - …to by było oszustwo w walce – podjęła – a ja nigdy nie oszukuję w takich momentach.
            Zdziwiony zareagowałem o ułamek sekundy za późno i Noreen cięła sztyletem przez mój policzek. Poczułem na twarzy krew, jednak nie czułem bólu – wiedziałem, że gdy adrenalina opadnie, poczuję go ze zdwojoną mocą. Starałem się nie przejmować ciepłym płynem napływającym mi do ust i wykorzystałem chwilę, w której Noreen wyglądała na przerażoną swoim czynem. Pod naporem mojego miecza zachwiała się i złapała za mój rękaw, a ja poleciałem na nią na ziemię. Sztylet i miecz zabrzęczały, spadając na posadzkę, a my wylądowaliśmy w dość niezręcznej sytuacji. Pamiętając jednak, że bądź co bądź, nadal trwa walka, przygwoździłem nadgarstki Noreen do podłogi. Krew z mojego policzka kapała na jej twarz.
            - Złaź ze mnie! – powiedziała Noreen, próbując się wyszarpnąć.
            - Nie.
            - No złaź!
            - Podobno mnie kochasz.
            Noreen w tym momencie wyglądała, jakby naprawdę chciała mnie zabić. Jej groźny wzrok doskonale pasował do twarzy, na której była moja krew. Jednak pomimo tego wszystkiego nadal wyglądała pięknie, a ja zacząłem się zastanawiać, jakby to było, gdyby naprawdę mnie kochała. Nagle dziewczyna popatrzyła gdzieś za mnie i uśmiechnęła się, przy czym na jej usta spadła kropelka krwi.
            - Nie wygrałeś – powiedziała, a ja usłyszałem ciężkie kroki za nami. Odwróciłem głowę i ostatnim, co zobaczyłem, były bardzo mocno owłosione, potężne nogi zakończone kopytami. Potem poczułem uderzenie w tył głowy i straciłem przytomność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz