Edmund
Coraz
bardziej zdenerwowany popędzałem Zokkola, który już ledwo zipał. Wiedziałem, że
nie powinienem tak zamęczać biednego zwierzęcia, ale byliśmy już naprawdę
niedaleko Ker-Paravelu, a ja miałem bardzo złe przeczucia. Teraz miałem dużo
czasu do przemyśleń, więc przeanalizowałem jeszcze raz wszystko, czego się
dowiedziałem. W końcu stwierdziłem, że Noreen po prostu wykorzystała mnie i
moją siostrę, by wedrzeć się do zamku, a będąc córką Białej Czarownicy jej
zamiary nie mogły być dobre. Obawiałem się, że gdy dotrę do Narnii zastanę
wojnę, wywołana tylko po to, żeby się na mnie zemścić.
Zemścić na
mnie za to, że zabiłem jej matkę. Podobno.
Gdyby
Noreen miała choć trochę uczuć, mogłaby pomyśleć, jak to było na moim miejscu.
Byłem po prostu niewinnym dzieckiem, które zaufało nie tej osobie. To logiczne,
że chciałem się na niej odegrać, a bitwa ułatwiła sprawę.
Ja sam o
dziwo umiałem postawić się na jej miejscu i prawie mogłem jej wybaczyć.
Niestety, najprawdopodobniej dziewczyna chce mnie zabić, a to utrudnia sprawę.
Byłem
zdziwiony, że gdy wjechałem do Narnii, nie ujrzałem wojennego rozgardiaszu,
mieszkańców spieszących na bitwę. Nic. Gdy przejeżdżałem obok norek gryzoni, te
wystawiały na zewnątrz główki i zaciekawione przypatrywały się pędzącemu jeźdźcowi.
Dzikie mustangi czasem galopowały nam do towarzystwa, a ptaki pozdrawiały mnie
z niebieskiego, czystego nieba. Nic nie wskazywało na to, że Noreen
wypowiedziała oficjalnie wojnę.
Kiedy
wreszcie dotarłem do Ker-Paravelu, zeskoczyłem z konia i pozostawiłem go na
dziedzińcu – ten od razu zanurzył łeb w kamiennej misie, przeznaczonej na
poidełko dla ptaków. Ja szybkim krokiem ruszyłem do zamku. Położyłem dłoń na
rękojeści miecza, co trochę mnie uspokoiło. Nie był to wprawdzie miecz taki jak
Piotra, lecz spisywał się równie dobrze.
Pierwszą
rzeczą, która mnie uderzyła gdy przekroczyłem próg, była cisza. Martwa cisza. Zamek zwykle tętnił
życiem, nawet w nocy można było słyszeć czyjeś kroki lub krzątaninę. A teraz
nic, żadnych odgłosów. Tylko moje buty skrzypiały, gdy pełen obaw skierowałem
się do sali tronowej – pierwszego miejsca, które przyszło mi do głowy.
Z jednej
strony byłem zdziwiony, z drugiej jednak czułem, że tak będzie. Po otwarciu
ciężkich, drewnianych drzwi na wprost mnie, stały cztery trony – a jeden z nich
zajmował nie kto inny, tylko Noreen. Skrzywiłem się. To był mój tron, a ona siedziała na nim z
bezczelnym uśmiechem na twarzy. Chwyciłem mocniej mój miecz.
- A więc
jeszcze nie wypowiedziałaś nam wojny? – spytałem, a echo moich słów poniosło
się po sali. Powoli zacząłem iść w stronę dziewczyny. Miałem nadzieję, że
wyglądam na równie pewnego, jakim się czuję.
- Z twojego
tonu wnioskuję, że rozmawiałeś z Foreisem i poukładałeś sobie wszystko.
- Zadałem
pytanie – powiedziałem, ignorując tę wzmiankę.
- A po co
wojna? Ten zamek już jest nasz. Wszystko odbyło się prawie bezboleśnie.
- Co z
moimi siostrami?
- Nie martw
się, są w bezpiecznym miejscu. – Noreen opuściła mój tron i zeszła po kilku
stopniach na dół. Zatrzymałem się. Staliśmy kilka jardów od siebie, w bardzo
bezpiecznej odległości. Teraz już się nie uśmiechała, patrzyła na mnie zimnym
wzrokiem. Zabolało mnie to. Nigdy do końca jej nie ufałem, ale jednak moja
podświadomość chciała wierzyć, że to tylko fatamorgana, że tak naprawdę to
zwykła dziewczyna. Poczułem się jak ostatni głupek.
-
Bezpiecznym dla kogo? Dla ciebie?
- Dla nich
też, jeżeli będą grzeczne.
- Skoro
przejęliście zamek, czemu tu nikogo nie ma? – zmieniłem temat. Nadal obawiałem
się o siostry, ale i tak nie uzyskałbym więcej informacji w tym momencie.
- Woleliśmy
się przenieść na „stare śmieci”.
- Do zamku
twojej matki? - Na te słowa Noreen
uniosła dumnie głowę.
- Tak. I
mam wiadomość dla ciebie od niej.
- Co? –
zdołałem z siebie tylko wykrztusić. Przecież Wiedźma nie żyła. Sam widziałem,
jak Aslan ją zgładził. Czy byłoby więc możliwe to, by jej córka, mając jakieś
zdolności magiczne – a długo nad tym rozmyślałem i doszedłem do wniosku, że
Noreen takowe posiada – przywróciła ją do życia?
- Moja
matka, jako że ma do ciebie sentyment, daje ci wybór: przyłącz się do nas, albo
skończysz w więzieniu z rodzeństwem. A może nawet gorzej – zakomunikowała.
- Jakim
cudem ona ma do mnie sentyment? – zapytałem, wyprowadzony z równowagi. –
Przecież przyczyniłem się do jej śmierci. Przecież to dlatego wprowadziłaś w
życie cały ten plan, prawda?
- Ona nigdy
nie umarła. Przeniosła się do innego świata, a my pomogłyśmy jej wrócić.
- A nawet
jeśli, to co? Wcześniej chyba nie chciałaś jej wskrzeszać, skoro przyszłaś
najpierw do Ker-Paravelu.
- Chciałam
zdobyć wasze zaufanie, zobaczyć, jak się sprawy mają. Teraz mogę ci to
powiedzieć: już miesiąc przed waszym „uratowaniem mnie” z wnyków przybyliśmy z
Gabirem do Narnii. Obserwowaliśmy was. Poznaliśmy wasze zwyczaje, waszych
poddanych, wasze życie. Nawet nie wiesz, jak trudno było nam potem udawać, że
dziwi nas tutaj wszystko, że wszystko tu jest nowością.
Kolejne
trybiki przeskakiwały w mojej głowie, aż znalazły się na dobrym miejscu.
- A więc to
ty wywoływałaś te moje koszmary, tak?
- Jakie
koszmary? – Noreen zmarszczyła brwi.
- Nie mów,
że nie wiesz, o co mi chodzi – powiedziałem zniecierpliwiony. – Miesiąc przed
twoim „oficjalnym” pojawieniem się zacząłem mieć koszmary. O Jadis. A gdy
zamieszkaliście tu z Gabirem, te koszmary przybrały na sile. I nie mów mi, że
nie miałaś z tym nic wspólnego.
- Nie
miałam – powiedziała, a jej wyraz twarzy był szczery. Ja jednak jej nie ufałem.
Okłamała mnie zbyt wiele razy, otworzyła zabliźnione rany.
- A więc
ten twój plan to było uwiedzenie mnie, tak? A więc, przyznaję, udało ci się –
powiedziałem, zakładając ręce na piersi.
- Wierz mi,
nie wszystko poszło zgodnie z nim.
- Tak? Na
przykład co?
- Pewne
wydarzenie sprzed trzech tygodni – powiedziała, oblewając się delikatnym
rumieńcem.
- Doprawdy?
– uniosłem wysoko brwi. – Skoro chciałaś mnie uwieść, to chyba twój plan to też
zakładał?
- Kilka
miesięcy temu nie myślałam jeszcze o takich rzeczach. – Policzki Noreen zaczęły
się robić coraz bardziej czerwone. Ja również byłem trochę zakłopotany, ale nie
okazywałem tego po sobie.
- Ja kilka
miesięcy temu nie wiedziałem, że Biała Czarownica ma córkę, a co dopiero że ta
córka będzie mnie chciała zabić.
- Nie
chciałam cię zabić! – wykrzyknęła.
- A to
dlaczego? W końcu oko za oko, ząb za ząb, nieprawdaż?
- Na
początku miałam taki zamiar, ale potem go zaniechałam.
- Wolałaś
wskrzesić matkę, która by zabiła oprócz mnie też moje rodzeństwo?
- Nie
pozwoliłabym na to.
- Dlaczego?
Noreen
wyglądała na naprawdę wyprowadzoną z równowagi moimi ciągłymi pytaniami, jednak
to, co potem usłyszałem, prawie zwaliło mnie z nóg.
- Bo się w
tobie, na Wielkiego Tasza, zakochałam! – krzyknęła. W sali tronowej zapadła
cisza. Mierzyliśmy się wzrokiem. Podszedłem szybko do Noreen popatrzyłem jej
prosto w oczy.
- Łżesz –
powiedziałem dobitnie. Na początku musiałem przetrawić jej słowa i zdusić tę
iskierkę nadziei. To przecież świetna aktorka. Pewnie udaje.
- Jakżebym
śmiała, Wasza Wysokość – powiedziała spokojnie, patrząc na mnie hardo. Nie
wiedziałem, co powiedzieć. Nie wiedziałem też, co czułem. Po prostu odwróciłem
się i chciałem odejść, jednak jakaś niewidzialna siła zatrzymała mnie w
miejscu. Nie mogłem się poruszyć, nawet skinąć palcem.
- Moja
matka dała ci wybór. Nie możesz sobie tak po prostu odejść.
Trzymająca
mnie siła nagle zniknęła, więc odwróciłem się. Noreen stała w tym samym
miejscu, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Zatrzymam
cię siłą, jeśli będę musiała.
Nie wiem
czemu, ale od razu chwyciłem miecz i wyciągnąłem go z pochwy. Dziewczyna nie wyglądała
na zaskoczoną. Sama wyciągnęła przytroczony do ramienia sztylet. Powodowany
jakąś dziwną mocą zaatakowałem. Noreen odparowała cios, chociaż ja miałem
większą broń i byłem silniejszy. Zaniepokoiło mnie to, że jej ostrze zaczęło
się jarzyć na czerwono.
Zaczęła się
walka godna najwprawniejszych szermierzy świata. Zaczarowany sztylet Noreen był
nie gorszy niż miecz, a nasze szanse były bardzo wyrównane.
- Nie
użyjesz magii, by mnie znów zatrzymać? – spytałem pomiędzy dwoma ciosami.
- Nie wiem,
co sobie o mnie myślisz, ale… - przerwała, bo ostrze mojego miecza o mało co
nie odcięło jej ucha. - …to by było oszustwo w walce – podjęła – a ja nigdy nie oszukuję w takich momentach.
Zdziwiony
zareagowałem o ułamek sekundy za późno i Noreen cięła sztyletem przez mój
policzek. Poczułem na twarzy krew, jednak nie czułem bólu – wiedziałem, że gdy
adrenalina opadnie, poczuję go ze zdwojoną mocą. Starałem się nie przejmować
ciepłym płynem napływającym mi do ust i wykorzystałem chwilę, w której Noreen
wyglądała na przerażoną swoim czynem. Pod naporem mojego miecza zachwiała się i
złapała za mój rękaw, a ja poleciałem na nią na ziemię. Sztylet i miecz
zabrzęczały, spadając na posadzkę, a my wylądowaliśmy w dość niezręcznej
sytuacji. Pamiętając jednak, że bądź co bądź, nadal trwa walka, przygwoździłem
nadgarstki Noreen do podłogi. Krew z mojego policzka kapała na jej twarz.
- Złaź ze
mnie! – powiedziała Noreen, próbując się wyszarpnąć.
- Nie.
- No złaź!
- Podobno
mnie kochasz.
Noreen w
tym momencie wyglądała, jakby naprawdę chciała mnie zabić. Jej groźny wzrok
doskonale pasował do twarzy, na której była moja krew. Jednak pomimo tego
wszystkiego nadal wyglądała pięknie, a ja zacząłem się zastanawiać, jakby to
było, gdyby naprawdę mnie kochała. Nagle dziewczyna popatrzyła gdzieś za mnie i
uśmiechnęła się, przy czym na jej usta spadła kropelka krwi.
- Nie
wygrałeś – powiedziała, a ja usłyszałem ciężkie kroki za nami. Odwróciłem głowę
i ostatnim, co zobaczyłem, były bardzo mocno owłosione, potężne nogi zakończone
kopytami. Potem poczułem uderzenie w tył głowy i straciłem przytomność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz