Część III: Rozdział 13


Noreen

            Gdy minotaur zabrał Edmunda, podniosłam się z ziemi i poszłam za nim. Chłopak przewieszony przez ramię pół-byka wyglądał jak szmaciana lalka, a krew z rany na policzku dopiero zaczynała krzepnąć. Otarłam twarz i popatrzyłam na swoją dłoń, teraz czerwoną. Nagle zawróciłam i truchtem podbiegłam do miejsca, gdzie został mój sztylet i jego miecz. Wzięłam oba i pospieszyłam za minotaurem, który już wyszedł z sali tronowej.
            Szybko dotarliśmy do podstawionego na dziedzińcu powozu. Minotaur wrzucił Edmunda do środka, a sam siadł na koźle. Na szczęście „trafił” i młody król leżał teraz na jednej z kanap. Usiadłam obok i położyłam sobie jego głowę na kolanach. Dotknęłam lekko jego policzka, na którym widniała paskudna rana zadana przeze mnie.
            A więc przepowiednia Kassyv się spełniła – jak zawsze. Kłóciliśmy się, nawet walczyliśmy. A ja mu wyznałam miłość.
            To, że go kocham uświadomiłam sobie, gdy moja matka spytała, co do niego czuję. Powiedziałam „nienawiść”, jednak później dotarło do mnie, że było to wierutne kłamstwo. Zaczęłam czuć się winna za to całe zamieszanie, a szczególnie za wskrzeszenie Białej Czarownicy. Ignorowała mnie, a to nie było przyjemne. Może będąc dzieckiem wzbudzałam w niej litość, dlatego się o mnie troszczyła? Teraz już jestem dorosła, mogę sama o siebie zadbać – co zawsze skutecznie czyniłam.
            Moja nienawiść do Edmunda już zupełnie wyparowała, gdy uświadomiłam sobie, co naprawdę czuję. Zakochałam się w nim, pomimo wszystko. Byłam jednak niemalże pewna, że on tego nie odwzajemni. Dla niego po prostu jestem obrzydliwą kłamczuchą, wiedźmą z piekła rodem. Powiadają, że miłość jest ślepa – to prawda.
            Spojrzałam ponownie na jego twarz i uświadomiłam sobie, jak paskudna blizna mu po tym zostanie i aż się wzdrygnęłam. Niestety, nie znałam żadnych zaklęć leczniczych, więc nie mogłam mu pomóc. Nawet nie miałam przy sobie odrobiny wody, by przemyć ranę…
            Mimowolnie zaczęłam przeczesywać palcami jego włosy. Rozmyślałam o tym, co powiedział o koszmarach – że to niby ja je wywołałam u niego. Pamiętam, że gdy przybyliśmy z Gabirem do Narnii i zaczęliśmy obserwować Edmunda, co rano wychodził z zamku, wyglądając na niewyspanego z powodu złych snów. Jednak to nie ja je spowodowałam. Może to po prostu sama moja obecność była powodem?... W takim razie już od początku podświadomość Edmunda wyczuła, że coś jest nie tak.
            Wiedziałam, że teraz Edmund trafi do więzienia wraz ze swoimi siostrami. Wiedziałam też, że będzie miał trudną rozmowę z moją matką. Zastanawiałam się tylko, co z ostatnim królem. Piotr pewnie nadal przebywał w Telmarze, albo powoli udał się za Edmundem. Nawet, jeśli tu dotrze za kilka godzin, nie zdoła zebrać takiej armii, by nam zagrozić – szczególnie, że posiadamy zakładników.
            Powóz podskakiwał na wybojach i kołysał na nierównościach. Wciąż przeczesywałam palcami włosy Edmunda, a on wciąż był nieprzytomny. Powoli zaczynało mnie to martwić.
            Do zamku mojej matki dojechaliśmy kilka godzin później. Minotaur Hasook znów przerzucił sobie króla przez ramię, a ja podążyłam za nim. Poklepałam po szyi jednego z potężnych koni, które ciągnęły powóz i ruszyłam w stronę wrót. Po przekroczeniu progu ogarnął nas chłód – w innych okolicznościach byłaby to miła odmiana w ten parny dzień, jednak nie teraz. Ten chłód był zły. Dziwię się, że nie odczułam tego, będąc dzieckiem.
            Ty się po prostu teraz bardzo zmieniłaś, szepnął mi głos w głowie. To prawda. Nie poznawałam się, ale nie byłam zła z powodu tej zmiany. Tak musiało po prostu być.
            Hasook poszedł z Edmundem do lochów, a ja skierowałam się do sali tronowej, w której przebywała moja matka.
            - Przepowiednia się spełniła? - No jasne, żadnego „witaj”. Po co.
            - Tak, jak zwykle.
            - O co się kłóciliście? – Zaczęłam żałować, że ją tu sprowadziłam.
            - Zanim cię wskrzesiłam, miałam plan uwiedzenia Edmunda. Pokłóciliśmy się o to, bo poczuł się zraniony.
            - A czym było to wyznanie, o którym mówiła Kassyv?
            - Po prostu powiedziałam, że nigdy nic do niego nie czułam. – Dobrze, że Jadis nie wie, że w rzeczywistości było dokładnie na odwrót.
            - Możesz odejść.
            Skłoniłam się i odeszłam do swojej dawnej komnaty. Postanowiłam zostawić na razie Edmunda – musi się ocknąć i porozmawiać z siostrami.
            Zanim jednak doszłam do swoich drzwi, te naprzeciw otworzyły się z hukiem i wyszedł z nich Gabir, wyglądający na bardzo rozeźlonego. W ręce trzymał swój podróżny tobołek.
            - Gdzie się wybierasz? – spytałam, trasując mu drogę.
            - Z powrotem do Kalormenu, jak widać nic tu po mnie.
            - Dlaczego tak sądzisz? – zmarszczyłam brwi.
            - Nie jestem ślepy, moja droga, a nie przyjechałem tu po to, żebyś mogła się w nim zakochać.
            - Ja wcale się w nim nie zakochałam – powiedziałam, po czym spojrzałam za siebie, czy aby nikogo tam nie było. Na szczęście, cały korytarz był pusty. Miałam nadzieję, że nikt tego nie usłyszał.
            - Mów co chcesz, ale jestem dobrym obserwatorem.
            - A co z Łucją? Bardzo ci się podobała, z tego co widziałam.
            - Opakowanie ładne, ale wnętrze niekoniecznie pociągające – odparł i odpychając mnie odrobinę za mocno, odszedł. Nie chciałam go zatrzymywać. Wiedziałam, że nikomu nie powie o moim sekrecie, a chciałam mu dać już wolną rękę. To jego życie, a ja w nim zbyt wiele namieszałam.
            W swojej komnacie miecz Edmunda i mój sztylet położyłam obok siebie na komodzie. Obiecałam sobie, że kiedyś mu ten miecz oddam. Tylko kiedy?
            Opadłam na łóżko i zaczęłam rozmyślać, czy jest sens przekonywać króla o szczerości moich uczuć. Nie uwierzyłby, nawet, jeśli miałabym mu to jakoś udowodnić. Ale jak udowodnić? Przyniesienie bukietu chyba nie załatwiłoby sprawy.
            Mój pozorny relaks przerwało gwałtownie pukanie do drzwi.
            - Proszę! – krzyknęłam, podnosząc się z łóżka. Drzwi otworzyły się i stanął w nich Rudogon. Zaczęłam się zastanawiać, jakim cudem on zapukał, ale zaraz zauważyłam, że kilka metrów od niego stoi znów minotaur Hasook z Edmundem – tym razem stojącym przed nim ze związanymi z tyłu rękami, patrzącym na mnie spode łba.
            - Przyjechał król Piotr – warknął Rudogon. – Chce się widzieć z naszą panią, a ona poprosiła, byś ty i jeden z zakładników też się pojawili.
            - Dobrze – odparłam i podążyłam za nimi. W lochach Edmund musiał zostać umieszczony wraz z siostrami, ponieważ rana była już przemyta – jednak nadal nie prezentowała się zbyt pięknie. Starałam się unikać jego wzroku, który mnie o to obwiniał.
            Kiedy dotarliśmy do sali tronowej, Jadis już tam była – siedziała prosta jak struna na swoim tronie. Nawet nie odwróciła głowy, by na nas spojrzeć. Wskazała tylko ręką, że mamy stanąć po jej lewe stronie. Rudogon pospieszył zająć miejsce obok innych wilków po prawej, a my ustawiliśmy się odpowiednio – ja obok tronu, a tuż przy mnie Edmund, za którym stał minotaur. Chłopak i tak nie miałby szans na ucieczkę, ale dodatkowa ochrona na wszelki wypadek nie zaszkodzi.
            Drzwi otworzyły się z hukiem i w eskorcie kilku wilków do komnaty wszedł dumnie wyglądający mężczyzna, który – wydawało by się – nie czuje w ogóle strachu. Gdy zobaczył swojego brata wyglądającego bardzo niespecjalnie, trochę zbladł, jednak nie stracił rezonu.
            - Czemu zawdzięczamy ten jakże chwalebny powrót? – powiedział ironicznie, a ja od razu wyczułam podobieństwo między nim a Edmundem. Gdy przybyliśmy do Narnii wraz z Gabirem, obserwowaliśmy głównie Sprawiedliwego, a na resztę rodzeństwa nie zwracaliśmy specjalnej uwagi.  Nawet gdy „oficjalnie” zamieszkaliśmy w zamku, nie miałam zbytnio styczności z Piotrem.
            - Piotruś, kochany – moja matka zwróciła się do króla przesłodzonym głosem. „Piotruś” brzmiało jak obelga w jej ustach. – Przyszedłeś by dołączyć do reszty rodzeństwa?
            - Nie dziś – odparł. – Ale chętnie zorientowałbym się w sytuacji. Niestety, na Ker-Paravelu nikogo nie ma.
            - Zajęliśmy go. Teraz ja tu rządzę.
            Piotr pokiwał głową i niby w zamyśleniu mruknął:
            - Lecz jakim cudem Wasza Oziębła Mość tu wróciła?
            Moja matka bardzo się rozzłościła, jednak nie poprosiła Elgir o różdżkę, którą ta jej trzymała.
            - Noreen – warknęła. – Może teraz ty mu coś opowiesz?
            - Nie widzę takiej potrzeby – odparłam.
            - Nie po to cię tu wzywałam, byś tylko stała i się przyglądała! – Odwróciła się wreszcie w naszą stronę.
            - Nie po to cię tu sprowadzałam, żebyś okazjonalnie mnie zauważała – powiedziałam cicho, odwróciłam się i zaczęłam odchodzić, kiedy poczułam zatrzymującą mnie niewidzialną rękę. Dokładnie to samo zaklęcie, które użyłam wobec Edmunda. Przełamałam je jednak i odwróciłam do matki.
            - Nie pyskuj.
            - Nie mam dziesięciu lat.
            Wszyscy obecni mierzyli nas wzrokiem. Teraz sprawa władzy w Narnii stała się nieważna, ważne byłyśmy tylko my dwie.
            - Chociaż – dodałam po chwili ciszy – gdy miałam dziesięć lat, ty byłaś martwa.
            Biała Czarownica zerwała się z miejsca i skierowała we mnie różdżkę. Wystrzeliła we mnie jakieś zaklęcie, lecz ja osłoniłam się niewidzialną tarczą. Spojrzała na mnie ze zdumieniem, a ja dotknęłam dłonią dekoltu. Dziś nie miałam na sobie naszyjnika, a udało mi się zaklęcie, które zwykle wymagało czegoś zwiększającego moc. Uśmiechnęłam się tryumfalnie.
            - Jestem chyba silniejsza, niż ci się wydaje – powiedziałam. Wilki zaczęły warczeć i powoli się do mnie zbliżać (nawet Rudogon, o co bym go nie posądzała), więc wyciągnęłam przed siebie ręce i zamaszyście rozsunęłam je na boki wytwarzając podmuch wiatru o ogromnej sile, który odrzucił zwierzęta do tyłu. „Przypadkowo” odepchnął także minotaura od Edmunda, który zaraz zerwał się do biegu. Oszołomione wilki nie mogły pobiec za nim, a moja matka była skupiona na mnie, by coś zrobić. Piotr rozciął mieczem linę krępującą dłonie Edmunda i razem wybiegli z sali.
            - O co ci chodzi? Chyba mnie tutaj wezwałaś, prawda? Więc czemu, na Wielkiego Tasza, teraz mi się tu buntujesz?
            - Myślałam, że to będzie dobra decyzja, jednak się pomyliłam.
            - Nie chciałaś objąć tronu Narnii?
            - Chciałam się zemścić tylko na Edmundzie, ale teraz to zaszło za daleko.
            - Sympatyzujesz z nimi? A może łączy cię jakaś bliższa więź z Edmundem? – pytała mnie podejrzliwie. Prawą dłoń zaciskała na różdżce tak mocno, że widać było ścięgna, a kostki zbielały.
            - A jeśli tak, to co? – spytałam z uniesionymi brwiami.
            - Zginiesz marnie – wysyczała kobieta. Teraz już nie chciałam nazywać jej moją matką. Nie zasługiwała na to. Nie wiem czemu, ale się zmieniłam, można by powiedzieć – przeszłam na drugą stronę.
            - Na pewno nie z twojej ręki – odparłam cicho i przywołując całą moc, którą posiadałam, rozpłynęłam się w powietrzu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz