Noreen
Gdy
minotaur zabrał Edmunda, podniosłam się z ziemi i poszłam za nim. Chłopak
przewieszony przez ramię pół-byka wyglądał jak szmaciana lalka, a krew z rany
na policzku dopiero zaczynała krzepnąć. Otarłam twarz i popatrzyłam na swoją
dłoń, teraz czerwoną. Nagle zawróciłam i truchtem podbiegłam do miejsca, gdzie
został mój sztylet i jego miecz. Wzięłam oba i pospieszyłam za minotaurem,
który już wyszedł z sali tronowej.
Szybko
dotarliśmy do podstawionego na dziedzińcu powozu. Minotaur wrzucił Edmunda do
środka, a sam siadł na koźle. Na szczęście „trafił” i młody król leżał teraz na
jednej z kanap. Usiadłam obok i położyłam sobie jego głowę na kolanach.
Dotknęłam lekko jego policzka, na którym widniała paskudna rana zadana przeze
mnie.
A więc
przepowiednia Kassyv się spełniła – jak zawsze. Kłóciliśmy się, nawet
walczyliśmy. A ja mu wyznałam miłość.
To, że go
kocham uświadomiłam sobie, gdy moja matka spytała, co do niego czuję.
Powiedziałam „nienawiść”, jednak później dotarło do mnie, że było to wierutne
kłamstwo. Zaczęłam czuć się winna za to całe zamieszanie, a szczególnie za
wskrzeszenie Białej Czarownicy. Ignorowała mnie, a to nie było przyjemne. Może
będąc dzieckiem wzbudzałam w niej litość, dlatego się o mnie troszczyła? Teraz
już jestem dorosła, mogę sama o siebie zadbać – co zawsze skutecznie czyniłam.
Moja
nienawiść do Edmunda już zupełnie wyparowała, gdy uświadomiłam sobie, co
naprawdę czuję. Zakochałam się w nim, pomimo wszystko. Byłam jednak niemalże
pewna, że on tego nie odwzajemni. Dla niego po prostu jestem obrzydliwą
kłamczuchą, wiedźmą z piekła rodem. Powiadają, że miłość jest ślepa – to
prawda.
Spojrzałam ponownie
na jego twarz i uświadomiłam sobie, jak paskudna blizna mu po tym zostanie i aż
się wzdrygnęłam. Niestety, nie znałam żadnych zaklęć leczniczych, więc nie
mogłam mu pomóc. Nawet nie miałam przy sobie odrobiny wody, by przemyć ranę…
Mimowolnie
zaczęłam przeczesywać palcami jego włosy. Rozmyślałam o tym, co powiedział o
koszmarach – że to niby ja je wywołałam u niego. Pamiętam, że gdy przybyliśmy z
Gabirem do Narnii i zaczęliśmy obserwować Edmunda, co rano wychodził z zamku,
wyglądając na niewyspanego z powodu złych snów. Jednak to nie ja je
spowodowałam. Może to po prostu sama moja obecność była powodem?... W takim
razie już od początku podświadomość Edmunda wyczuła, że coś jest nie tak.
Wiedziałam,
że teraz Edmund trafi do więzienia wraz ze swoimi siostrami. Wiedziałam też, że
będzie miał trudną rozmowę z moją matką. Zastanawiałam się tylko, co z ostatnim
królem. Piotr pewnie nadal przebywał w Telmarze, albo powoli udał się za
Edmundem. Nawet, jeśli tu dotrze za kilka godzin, nie zdoła zebrać takiej
armii, by nam zagrozić – szczególnie, że posiadamy zakładników.
Powóz
podskakiwał na wybojach i kołysał na nierównościach. Wciąż przeczesywałam
palcami włosy Edmunda, a on wciąż był nieprzytomny. Powoli zaczynało mnie to
martwić.
Do zamku
mojej matki dojechaliśmy kilka godzin później. Minotaur Hasook znów przerzucił
sobie króla przez ramię, a ja podążyłam za nim. Poklepałam po szyi jednego z
potężnych koni, które ciągnęły powóz i ruszyłam w stronę wrót. Po przekroczeniu
progu ogarnął nas chłód – w innych okolicznościach byłaby to miła odmiana w ten
parny dzień, jednak nie teraz. Ten chłód był zły. Dziwię się, że nie odczułam tego, będąc dzieckiem.
Ty się po prostu teraz bardzo zmieniłaś,
szepnął mi głos w głowie. To prawda. Nie poznawałam się, ale nie byłam zła z
powodu tej zmiany. Tak musiało po prostu być.
Hasook
poszedł z Edmundem do lochów, a ja skierowałam się do sali tronowej, w której
przebywała moja matka.
- Przepowiednia
się spełniła? - No jasne, żadnego „witaj”. Po co.
- Tak, jak
zwykle.
- O co się kłóciliście?
– Zaczęłam żałować, że ją tu sprowadziłam.
- Zanim cię
wskrzesiłam, miałam plan uwiedzenia Edmunda. Pokłóciliśmy się o to, bo poczuł
się zraniony.
- A czym
było to wyznanie, o którym mówiła Kassyv?
- Po prostu
powiedziałam, że nigdy nic do niego nie czułam. – Dobrze, że Jadis nie wie, że
w rzeczywistości było dokładnie na odwrót.
- Możesz
odejść.
Skłoniłam
się i odeszłam do swojej dawnej komnaty. Postanowiłam zostawić na razie Edmunda
– musi się ocknąć i porozmawiać z siostrami.
Zanim jednak
doszłam do swoich drzwi, te naprzeciw otworzyły się z hukiem i wyszedł z nich
Gabir, wyglądający na bardzo rozeźlonego. W ręce trzymał swój podróżny tobołek.
- Gdzie się
wybierasz? – spytałam, trasując mu drogę.
- Z powrotem
do Kalormenu, jak widać nic tu po mnie.
- Dlaczego
tak sądzisz? – zmarszczyłam brwi.
- Nie
jestem ślepy, moja droga, a nie przyjechałem tu po to, żebyś mogła się w nim
zakochać.
- Ja wcale
się w nim nie zakochałam – powiedziałam, po czym spojrzałam za siebie, czy aby
nikogo tam nie było. Na szczęście, cały korytarz był pusty. Miałam nadzieję, że
nikt tego nie usłyszał.
- Mów co
chcesz, ale jestem dobrym obserwatorem.
- A co z
Łucją? Bardzo ci się podobała, z tego co widziałam.
-
Opakowanie ładne, ale wnętrze niekoniecznie pociągające – odparł i odpychając
mnie odrobinę za mocno, odszedł. Nie chciałam go zatrzymywać. Wiedziałam, że
nikomu nie powie o moim sekrecie, a chciałam mu dać już wolną rękę. To jego
życie, a ja w nim zbyt wiele namieszałam.
W swojej
komnacie miecz Edmunda i mój sztylet położyłam obok siebie na komodzie.
Obiecałam sobie, że kiedyś mu ten miecz oddam. Tylko kiedy?
Opadłam na
łóżko i zaczęłam rozmyślać, czy jest sens przekonywać króla o szczerości moich
uczuć. Nie uwierzyłby, nawet, jeśli miałabym mu to jakoś udowodnić. Ale jak
udowodnić? Przyniesienie bukietu chyba nie załatwiłoby sprawy.
Mój pozorny
relaks przerwało gwałtownie pukanie do drzwi.
- Proszę! –
krzyknęłam, podnosząc się z łóżka. Drzwi otworzyły się i stanął w nich Rudogon.
Zaczęłam się zastanawiać, jakim cudem on zapukał, ale zaraz zauważyłam, że
kilka metrów od niego stoi znów minotaur Hasook z Edmundem – tym razem stojącym
przed nim ze związanymi z tyłu rękami, patrzącym na mnie spode łba.
-
Przyjechał król Piotr – warknął Rudogon. – Chce się widzieć z naszą panią, a
ona poprosiła, byś ty i jeden z zakładników też się pojawili.
- Dobrze –
odparłam i podążyłam za nimi. W lochach Edmund musiał zostać umieszczony wraz z
siostrami, ponieważ rana była już przemyta – jednak nadal nie prezentowała się
zbyt pięknie. Starałam się unikać jego wzroku, który mnie o to obwiniał.
Kiedy
dotarliśmy do sali tronowej, Jadis już tam była – siedziała prosta jak struna
na swoim tronie. Nawet nie odwróciła głowy, by na nas spojrzeć. Wskazała tylko
ręką, że mamy stanąć po jej lewe stronie. Rudogon pospieszył zająć miejsce obok
innych wilków po prawej, a my ustawiliśmy się odpowiednio – ja obok tronu, a
tuż przy mnie Edmund, za którym stał minotaur. Chłopak i tak nie miałby szans
na ucieczkę, ale dodatkowa ochrona na wszelki wypadek nie zaszkodzi.
Drzwi
otworzyły się z hukiem i w eskorcie kilku wilków do komnaty wszedł dumnie
wyglądający mężczyzna, który – wydawało by się – nie czuje w ogóle strachu. Gdy
zobaczył swojego brata wyglądającego bardzo niespecjalnie, trochę zbladł,
jednak nie stracił rezonu.
- Czemu
zawdzięczamy ten jakże chwalebny powrót? – powiedział ironicznie, a ja od razu
wyczułam podobieństwo między nim a Edmundem. Gdy przybyliśmy do Narnii wraz z
Gabirem, obserwowaliśmy głównie Sprawiedliwego, a na resztę rodzeństwa nie
zwracaliśmy specjalnej uwagi. Nawet gdy
„oficjalnie” zamieszkaliśmy w zamku, nie miałam zbytnio styczności z Piotrem.
- Piotruś,
kochany – moja matka zwróciła się do króla przesłodzonym głosem. „Piotruś”
brzmiało jak obelga w jej ustach. – Przyszedłeś by dołączyć do reszty
rodzeństwa?
- Nie dziś
– odparł. – Ale chętnie zorientowałbym się w sytuacji. Niestety, na
Ker-Paravelu nikogo nie ma.
- Zajęliśmy
go. Teraz ja tu rządzę.
Piotr
pokiwał głową i niby w zamyśleniu mruknął:
- Lecz
jakim cudem Wasza Oziębła Mość tu wróciła?
Moja matka
bardzo się rozzłościła, jednak nie poprosiła Elgir o różdżkę, którą ta jej
trzymała.
- Noreen –
warknęła. – Może teraz ty mu coś opowiesz?
- Nie widzę
takiej potrzeby – odparłam.
- Nie po to
cię tu wzywałam, byś tylko stała i się przyglądała! – Odwróciła się wreszcie w
naszą stronę.
- Nie po to
cię tu sprowadzałam, żebyś okazjonalnie mnie zauważała – powiedziałam cicho,
odwróciłam się i zaczęłam odchodzić, kiedy poczułam zatrzymującą mnie niewidzialną
rękę. Dokładnie to samo zaklęcie, które użyłam wobec Edmunda. Przełamałam je
jednak i odwróciłam do matki.
- Nie
pyskuj.
- Nie mam
dziesięciu lat.
Wszyscy
obecni mierzyli nas wzrokiem. Teraz sprawa władzy w Narnii stała się nieważna,
ważne byłyśmy tylko my dwie.
- Chociaż –
dodałam po chwili ciszy – gdy miałam dziesięć lat, ty byłaś martwa.
Biała
Czarownica zerwała się z miejsca i skierowała we mnie różdżkę. Wystrzeliła we
mnie jakieś zaklęcie, lecz ja osłoniłam się niewidzialną tarczą. Spojrzała na
mnie ze zdumieniem, a ja dotknęłam dłonią dekoltu. Dziś nie miałam na sobie
naszyjnika, a udało mi się zaklęcie, które zwykle wymagało czegoś
zwiększającego moc. Uśmiechnęłam się tryumfalnie.
- Jestem
chyba silniejsza, niż ci się wydaje – powiedziałam. Wilki zaczęły warczeć i
powoli się do mnie zbliżać (nawet Rudogon, o co bym go nie posądzała), więc
wyciągnęłam przed siebie ręce i zamaszyście rozsunęłam je na boki wytwarzając
podmuch wiatru o ogromnej sile, który odrzucił zwierzęta do tyłu. „Przypadkowo”
odepchnął także minotaura od Edmunda, który zaraz zerwał się do biegu.
Oszołomione wilki nie mogły pobiec za nim, a moja matka była skupiona na mnie,
by coś zrobić. Piotr rozciął mieczem linę krępującą dłonie Edmunda i razem
wybiegli z sali.
- O co ci
chodzi? Chyba mnie tutaj wezwałaś, prawda? Więc czemu, na Wielkiego Tasza,
teraz mi się tu buntujesz?
- Myślałam,
że to będzie dobra decyzja, jednak się pomyliłam.
- Nie
chciałaś objąć tronu Narnii?
- Chciałam
się zemścić tylko na Edmundzie, ale teraz to zaszło za daleko.
-
Sympatyzujesz z nimi? A może łączy cię jakaś bliższa więź z Edmundem? – pytała
mnie podejrzliwie. Prawą dłoń zaciskała na różdżce tak mocno, że widać było
ścięgna, a kostki zbielały.
- A jeśli
tak, to co? – spytałam z uniesionymi brwiami.
- Zginiesz
marnie – wysyczała kobieta. Teraz już nie chciałam nazywać jej moją matką. Nie
zasługiwała na to. Nie wiem czemu, ale się zmieniłam, można by powiedzieć –
przeszłam na drugą stronę.
- Na pewno
nie z twojej ręki – odparłam cicho i przywołując całą moc, którą posiadałam,
rozpłynęłam się w powietrzu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz