Noreen
Bycie
przebitym na wylot przez miecz to bardzo ciekawe doświadczenie.
Czuć, jak
ostrze przebija twoje serce, przebija całe ciało i wychodzi z drugiej strony…
Niesamowite. I wcale nie bolesne. Bo nawet o tym nie myślisz – jesteś tak
zaskoczony, że tylko wpatrujesz się w swoją klatkę piersiową z której sterczy
kawałek metalu.
Zobaczyłam
przerażoną twarz mojej matki. Tak – to nie mnie chciała zabić. Ale stało się.
Poczułam jak ogarnia mnie ciemność.
Nagle jednak coś spowodowało, że
otworzyłam oczy, a to, co zobaczyłam, było najdziwniejszą rzeczą, którą
kiedykolwiek widziałam.
Stałam na balkonie w
Ker-Paravelu, obserwując wschód słońca nad morzem. Wszystko jednak było takie
idealne, tak szczegółowe, że aż nierealne. Oczywiście, umarłam. Lecz co robię w
takim miejscu? Nie powinnam być w otchłani ciemności za to, co zrobiłam? Fakt,
przeszłam „na stronę dobra”, ale to i tak mnie nie usprawiedliwia.
Gdy zniknęłam w zamku Jadis,
pojawiłam się wiele mil dalej – w jakimś lesie, nie wiem dokładnie gdzie.
Jeszcze nigdy się nie przenosiłam, więc nie przewidziałam, jak to się skończy.
Pół dnia błąkałam się po lesie. Na noc przygotowałam sobie posłanie w jakimś
dogodnym zagłębieniu – bałam się przenosić gdzie indziej, bo wylądowałabym znów
nie wiadomo gdzie. Rano ponowiłam swą wędrówkę, gdy usłyszałam jakieś
zgromadzenie. Użyłam czaru niewidzialności i podeszłam bliżej.
Na polanie było zebranych wiele
zwierząt. Jak się dowiedziałam, czekały na króla Piotra i Edmunda – była to ich
armia. Z czasem zaczęło przybywać coraz więcej i więcej zwierząt, przybyli też
królowie. Ja tylko starałam się, by nie usłyszeli mojego burczenia w brzuchu.
Za nimi wyruszyłam, za nimi poszłam do walki. Niewidzialnej trudno mi było
lawirować między walczącymi, ale dawałam sobie radę. Byleby nie stracić Edmunda
z oczu.
No i teraz nie pozwoliłam, by
umarł, za to umarłam ja.
- Witaj, Córko Adama – usłyszałam
głęboki głos, który wyrwał mnie z zamyślenia. Gdy się odwróciłam, ujrzałam
wielkiego lwa – jednak mimo wszystko się go nie bałam.
- Kim jesteś? – spytałam. Lew
podszedł bliżej.
- Nie poznajesz mnie? –
Poznawałam. I to aż za dobrze.
- Co to za miejsce?
- Miejsce nie jest istotne, moja
droga.
- Więc… Dlaczego mnie nazwałeś
Córką Adama? – zapytałam. Podświadomie wiedziałam, że teraz Lew odpowie mi na
kilka ważnych pytań.
- Zastanawiałaś się kiedyś, kto
był twoim ojcem?
- Wiele razy – przyznałam.
- Nazywał się Maksymilian i
pochodził z tego samego świata, co nasza czwórka królów. Biała Czarownica
potrzebowała potomka, a raczej potomkini, która odziedziczyłaby jej moce.
Wybrała się więc do Anglii i uwiodła go. Gdy była w ciąży, wróciła do Narnii.
Nikt się nic nie domyślał.
Słuchałam z otwartymi ustami.
Dopiero po chwili mogłam zdobyć się na kolejne pytanie.
- Czy on żyje?
- Tak. Ma żonę i syna.
- Kocha ich?
- Bardzo – przytaknął Aslan.
- To jest najważniejsze –
powiedziałam cicho. Wiedziałam, że i tak
się nie dostanę do tamtego świata, by poznać ojca, więc byłam zadowolona z jego
szczęścia.
- Skoro umarłam, to czy nie
powinnam być… potępiona? Za to, co zrobiłam? – spytałam znów po dłuższej
chwili.
- W odpowiedniej chwili odkryłaś
swoje prawdziwe uczucia, które wzmogły twoją moc magiczną. Teraz oddałaś życie
za kogoś, kogo kochasz. To odpowiednie odkupienie.
- A więc… Jestem w czymś w
rodzaju raju?
- Nie, moja droga. Pomimo
wszystko nie nadszedł jeszcze twój czas. Musisz przedłużyć ciągłość rodu
Pevensie, ciągłość rodu czwórki królów.
- Ja… Co? – Zaniemówiłam.
Przedłużenie ciągłości rodu. Co oznacza, że… - Jestem w ciąży? – spytałam,
odruchowo łapiąc się za brzuch.
- Jeszcze nie – powiedział Aslan
ze śmiechem. – Wszystko przed tobą.
- Więc nie umarłam? Ale jak to? –
zdziwiłam się. – Przecież Jadis mnie zabiła. Ona mnie przebiła mieczem na
wylot!
- Nic nie jest niemożliwe, moja
droga – oznajmił Aslan, po czym znów zapadłam się w ciemność.
Poczułam, że jestem trzymana
przez kogoś w ramionach. Na moją twarz spływało coś ciepłego… Łzy? Uchyliłam
powieki. Przez rzęsy ujrzałam Edmunda – płaczącego Edmunda. Ten widok tak mnie
zszokował, że otworzyłam nagle oczy i zachłysnęłam się powietrzem. On też
gwałtownie otworzył oczy i odskoczyliśmy od siebie.
- Edmund!
- Noreen! – wykrzyknęliśmy w tym
samym czasie.
Siedzieliśmy na polu bitwy,
jednak było już po niej. Słońce powoli wyłaniało się zza horyzontu. Nie było
nawet trupów – wszystko musiało być już uprzątnięte. W takim razie co tu robił
Edmund? Nadzieja nieśmiało kiełkowała w moim sercu.
- Nie powinnaś żyć – powiedział
po chwili milczenia Sprawiedliwy bardzo poważnym tonem. Dotknęłam miejsca,
gdzie ugodził mnie miecz. Na sukience wykwitła wielka plama krwi. Włożyłam
palce między rozdarty materiał i wyczułam… skórę. Gładką skórę.
- Kolejne czary-mary? – spytał z
pogardą. Policzki jednak nadal miał mokre…
- Nazwij to jak chcesz. – Wrogość
w moim głosie zaskoczyła mnie samą. – To Aslan. Powiedział, że mój czas tutaj
jeszcze nie nadszedł. Że… Że się zmieniłam i wybrałam lepszą stronę. Dobrą.
- Aslan tak ci powiedział? –
Przytaknęłam. – Że cię przywrócił do życia – w to wierzę. Ale w tą twoją
zmianę…
- Inaczej by mnie chyba tu nie
było, prawda? – Wstałam z ziemi i otrzepałam sukienkę. – A tak poza tym, to
śmierć była bardzo przyjemną i miłą rzeczą. Chętnie zostanę żywą tarczą –
warknęłam i odwróciłam się, idąc gniewnym krokiem… gdzieś. Nie wiedziałam, czy
mam iść do zamku, czy do lasu… Po prostu szłam przed siebie, by uciec przed
Edmundem. Mężczyźni. Strategię bitwy umieją opracować, ale jeśli chodzi o
relacje damsko-męskie… Zero wyczucia.
- Zaczekaj! – Usłyszałam za sobą
kroki. – Przepraszam! – Przystanęłam na chwilę, jednak zaraz potem podjęłam
znów wędrówkę. Nie chcę, żeby bawił się ze mną w kotka i myszkę. – Noreen!
Edmund podbiegł i stanął przede
mną zmuszając mnie do zatrzymania się. Zrobił krok do przodu, chwycił moją
twarz w ręce i pocałował.
Nie byłam w stanie myśleć. Czułam
jedynie radość. Czyżby on też mnie kochał? Tak naprawdę? Z jednej strony nie
wierzyłam, a z drugiej moje serce omal nie wyskoczyło mi z piersi.
Po pewnym czasie oderwaliśmy się
od siebie, a Edmund oparł swoje czoło o moje.
- Wybacz, naprawdę. Kiedy Jadis
cię zabiła, zrozumiałem, że… nie jesteś mi obojętna, Noreen. Nie musisz mi
uwierzyć, ale…
- Wierzę – przerwałam mu.
- Zraniłem cię.
- A ja zraniłam ciebie. –
Delikatnie się uśmiechnęłam i dotknęłam opatrunku na policzku Edmunda. On też
się uśmiechnął i nakrył moją dłoń swoją. – Przepraszam.
- Wybaczam ci.
- Szybko! – usłyszeliśmy nagle. W
naszą stronę zmierzał Piotr, jadący na oklep na koniu. W jednej ręce trzymał
wodze, a w drugiej wodze drugiego konia, biegnącego truchtem obok. Patrząc na
mnie zmarszczył brwi ale nic nie powiedział.
- Co się stało? Myślałem, że już
po wszystkim.
- Wyjaśnię wam w drodze, teraz
wsiadajcie. – Podał wodze drugiego konia bratu. Edmund najpierw pomógł mi
usiąść po damsku, również na oklep, a sam usiadł za mną. Kiedy ruszyliśmy za
Piotrem, mogłam się delikatnie oprzeć o pierś Edmunda, gdy ten kierował konia.
- Wiesz, że Jadis zginęła,
prawda? – zwrócił się do mnie Piotr. Poczułam nagły uścisk w żołądku, ale z
drugiej strony poczułam ulgę. Pokręciłam głową.
- Kto ją zabił? – spytałam.
- Edmund.
Spojrzałam na niego, ale z
nieodgadnioną miną wpatrywał się przed siebie.
- Więc jesteś już po naszej
stronie – stwierdził Wspaniały, widząc brak reakcji na wiadomość o śmierci
mojej matki. Tym razem pokiwałam głową z delikatnym uśmiechem. – Duża część
armii wroga uciekła, gdy przyszedł Aslan. Miedzy innymi Elovena.
- Aslan? – Byłam zdumiona. Piotr przytaknął tylko mówiąc „mhm” i
kontynuował.
- Dosłownie kilka minut temu
Elovena oficjalnie powiedziała, że zajmuje miejsce Jadis. Możemy wrócić na
Ker-Paravel, ale spokoju na pewno nam nie da.
- Cholera – zaklął Edmund. – Te
kobiety mnie kiedyś wykończą.
Popatrzyłam na niego z
uniesionymi brwiami, ale nic nie powiedział, tylko zaczerwienił się lekko.
Westchnęłam. Zaraz jednak coś mi przyszło do głowy.
- Znałeś Elovenę?
- Kiedyś. Było, minęło. – Było
widać, że nie chce o tym rozmawiać, ale Piotr postanowił go wyręczyć.
- Był z nią zaręczony, gdy
okazało się, że jest czarownicą. Zerwał zaręczyny a ona poprzysięgła zemstę.
Zabolało mnie to, że miał kogoś
przede mną. Niby nie powinno mnie to interesować, ale… Współpracowałam z
Eloveną. Nie mogę powiedzieć, że się z nią przyjaźniłam, ale lubiłam ją. A
teraz to, i jeszcze ta wojna…
Elovena nie ma na tyle mocy, by
wskrzesić Jadis jeszcze raz, ale wiem, że będzie miała duży autorytet u złych
stworzeń. Może zebrać naprawdę wielką armię, o wiele większą niż teraz. A my?
Nie jesteśmy słabeuszami, ale wojna to wojna. Nie sądzę, że mając pod sobą
wszystkich dobrych Narnijczyków wygramy z palcem w nosie.
Słońce już wzeszło i nastał
piękny, letni poranek. Ciepły wiatr ogrzewał moje ramiona, śpiewające ptaki
umilały długą jazdę.
- Tak właściwie dokąd jedziemy? –
spytałam, wyrywając się z letargu. – Do jakiejś kryjówki?
Obaj bracia pokręcili przecząco
głowami.
- Musimy jechać na nasz zamek.
Elovena nam go oddała, a poza tym…
- Teraz zaczęła się prawdziwa
wojna – dodał chmurnie Edmund, a mnie ciarki przeszły po plecach.
[reklama]Przyjaźń, miłość, rywalizacja, śmiech, łzy- wszystko to, co spotykamy w życiu każdego nastolatka! Opowiadanie o grupie przyjaciół, którzy wspólnie powoli wchodzą w dorosłe życie. Chcesz zobaczyć jak potoczą się ich losy? Ile wniesie 'ta nowa' , która dopiero co wprowadziła się do sąsiedztwa?
OdpowiedzUsuńZapraszam!
www.donieba-wzieci.blogspot.com