Droga z
Narnii do Kalormenu była długa i męcząca. Rudogon nie mógł mnie cały czas wieźć
na grzbiecie, więc co jakiś czas maszerowałam obok niego. Musieliśmy poruszać
się okrężną drogą, bardzo uważając. Drzewa powoli budziły się do życia w tej
części krainy, lecz nie mogły rozpoznać we mnie córki Białej Czarownicy. Jak
już wcześniej wspominałam, nie jestem do niej ani trochę podobna. Lecz
ostrożności nigdy za wiele. Moją ozdobną błękitną sukienkę zamieniłam na
pospolitą, brązową.
Byliśmy w
drodze od wielu dni, także moje włosy były tłuste i skołtunione, cała byłam w
cienkiej warstewce kurzu i pyłu. Od czasu do czasu myłam się w jakimś strumieniu,
lecz nie zdarzało się to często.
Przez ten
czas bardzo wychudłam; z okrąglutkiego dziecka stałam się szczupłą dziewczynką
o zapadniętych policzkach. Gdyby jacyś ludzie mnie zobaczyli, ujrzeliby
sierotkę szukającą jakiegoś miejsca na świecie; mieliby rację. Odkąd
opuściliśmy pole bitwy, moje serce było rozdarte: z jednej strony nadal nie
mogłam uwierzyć, że moja matka nie żyje, z drugiej zaś zbyt mocno i boleśnie to
do mnie docierało. To zbyt duże emocje jak na dziewięciolatkę. Czasem płakałam całymi
dniami, innymi czułam się pusta w środku i nawet na płacz nie miałam siły. To
wszystko było zbyt trudne.
***
Nasza
podróż trwała dwa miesiące. Dwa miesiące udręki. Dwa miesiące niewyspania i
zmęczenia, dwa miesiące głodu i niewygody; ale nie mogłam zostać w Narnii. Nie
miałam tam nikogo. Wolałam nie myśleć o tym, co by się ze mną stało. Zostałabym
wygnana? Moja ucieczka jest dobrowolnym wygnaniem, więc to nie taka wielka
różnica. Uwięziliby mnie? Byłam jeszcze dzieckiem. Obawiałam się najgorszego, kary
śmierci. Ale co by im to dało? Chyba dobrze, że uciekłam.
Gdy
wreszcie dotarliśmy do wrót Taszbaanu, wahałam się. Równie dobrze mogliśmy się
zaszyć w jakiejś wiosce, jednak miałam przeczucie, że to tu powinnam się
znaleźć. Z Rudogonem u boku wkroczyliśmy do miasta.
Otoczył nas
wielki gwar, tłum ludzi przepychający się od straganu do straganu. W powietrzu
unosił się zapach przypraw, ryb czy mięs. Duchota dawała się we znaki: na moje
czoło wystąpiły krople potu, Rudogon otworzył pysk i wywiesił język na bok.
Ciemnoskórzy ludzie patrzyli podejrzliwie na bladą dziewczynkę z wilkiem, ale
nikt nie zatrzymał na mnie wzroku dłużej niż dwie sekundy. Idąc przez miasto oglądałam niezwykłą dla
mnie architekturę i zabudowę. Kilka razy zatrzymałam się przy straganach z
kolorowymi suknami, jednak sprzedawcy przeganiali mnie gniewnie myśląc, że chcę
coś ukraść.
Włóczyliśmy
się bez celu aż do wieczora. Nie wiedziałam, gdzie zanocujemy. Nie mogłam
przecież podejść do kogokolwiek i powiedzieć: "Dzień dobry, nazywam się Noreen
i jestem córką Białej Czarownicy. Mogłabym zostać u pana na noc?" Na
szczęście mój problem rozwiązał się po chwili sam.
Zafascynowana
patrzyłam na orszak cisnący się między ludźmi: niewolnicy nieśli na ramionach
lektykę z małżeństwem w środku. Poczułam ukłucie w sercu. Kim jest mój ojciec?
Może mieszka tu, w Kalormenie, dlatego matka mnie tu wysłała? Spomiędzy
małżeństwa wychynęła głowa chłopca: jak rodzice był bogato ubrany. Kiedy mój
wzrok spotkał się z jego, zobaczyłam, jak się uśmiecha. Ja również się
uśmiechnęłam, choć przyszło mi to z trudem.
A chłopiec
wyskoczył z lektyki i podbiegł do mnie. Burza ciemnych loków podskakiwała na
jego głowie w rytm kroków.
- Cześć -
powiedział nadal się uśmiechając. - Jak masz na imię?
- Noreen -
odparłam zaskoczona.
- Jestem
Gabir - przedstawił się. - Skąd jesteś? Bo wyglądasz inaczej.
- Z daleka.
- Nie chciałam mówić, kim jestem, jednak ojciec chłopca kazał zatrzymać lektykę
i wyszedł z niej. Stwierdziłam, że to jest ten moment. - Musiałam uciekać z
Narnii - zwróciłam się już do mężczyzny - a moja mama przysłała mnie tutaj,
licząc na to, że ktoś mi udzieli schronienia.
- Twoja
mama? Przecież w Narnii żyją tylko gadające zwierzęta - powiedział chłopiec.
Jego ojciec uniósł brwi, czekając na wyjaśnienie.
- Moja mama
to Biała Czarownica - powiedziałam cicho. Gabir chyba nie wiedział kto to, ale
jego ojciec - i przyglądający się nam tłum - wiedzieli.
- Co byś
powiedziała na to, by zamieszkać u nas? - spytał tarkaan kucając przy mnie, by
jego oczy znalazły się na moim poziomie. - Gabir na pewno się ucieszy z nowej
siostry.
- Tak!
Zgódź się! Proooszę!
Pokiwałam
głową, uśmiechając się mimowolnie. Nie dość, że będę miała dom, to jeszcze nie
będę tam jedynym dzieckiem. To, że ci ludzie przygarnęli mnie tylko ze względu
na matkę nie miało dla mnie znaczenia. Ojciec Gabira, który przedstawił się
jako Raza Tarkaan, zaprosił mnie do lektyki, do której chciałam wejść z
Rudogonem, jednak nie pozwolił na to.
- Przykro
mi, ale twój przyjaciel musi iść obok - powiedział. Wilk posłusznie szedł obok
niewolników, co trochę ich dezorientowało; nigdy nie widzieli takiego groźnego
zwierzęcia. Ja w lektyce czułam się równie dziwnie; ludzie patrzyli na nas z
szacunkiem i kłaniali się, gdy znajdowali się obok. Nigdy nie przywykłam do
takich rzeczy - rzadko wychodziłam z naszego zamku. Mimo to zrobiło mi się
jakoś miło.
***
Rodzina
Gabira mieszkała w pałacu. Był on mniejszy od zamku, w którym mieszkałam z
matką, ale przytulniejszy. Zamiast wysokich krzeseł na podłodze były rozłożone
wielkie, kolorowe poduszki, a stoliki odpowiednio niskie. Nad łóżkami wisiały
przezroczyste cienkie zasłonki - dowiedziałam się, że to do ochrony przed
komarami. Matka Gabira kazała jednej z niewolnic uszyć mi kilka sukienek z tych
pięknych sukien, które mi się tak podobały.
Po raz
pierwszy od dawna najadłam się do syta pysznie pachnącym ryżem z warzywami,
jakich w Narnii nie było, po czym kolejna niewolnica wykąpała mnie; było to
jedno z najcudowniejszych uczuć na świecie. Do wody dodała jakiegoś dziwnego
proszku, przez co zrobiła się pięknie pachnąca piana.
Kiedy
wreszcie położyłam się spać w miękkim łóżku pomyślałam, że mogę tu zostać na
zawsze.
Długo szukałam dobrego opowiadania na podstawie Opowieści z Narnii i powiem ci szczerze, że zaciekawił mnie twój pomysł. Masz naprawdę niezły styl pisania. Czyta się bardzo lekko i przyjemnie ;)
OdpowiedzUsuńLecę po kolejne rozdziały ^.^