Edmund
Ker-Paravel
nie był przygotowany do obrony – bo kto by chciał atakować tę twierdzę, skoro
Narnia miała pokojowe stosunki ze wszystkimi państwami wokół? Mimo, że mury
były grube, nie było na nich stanowisk łuczniczych, nie było niewielkich
okienek przez które można wylać na wroga smołę, nie mieliśmy tu też katapult.
Przeklinając
w myślach głupotę swoją i brata chodziłem w tę i z powrotem po jednym z
balkonów. To patrzyłem na miejsce, w którym mogła być fosa (ale po co fosa,
skoro zamek stoi na klifie? Debile!), to na zbliżające się w żółwim tempie
wojska. A przynajmniej tak wydawało się temu, kto patrzył na nie przez cały
czas. Ja nie skupiałem się jedynie na armii Eloveny więc mogłem zauważyć, że ta
wielka masa stworzeń zbliża się coraz bardziej.
Czy tak
trudno byłoby nam zorganizować stałą armię? Durnie. Dwa wielkie durnie w
koronach na głowach. Teraz praktycznie nie mieliśmy nikogo, kto obroniłby
zamek. Z trudem uzbieraliśmy około dwóch setek – co i tak jest dobre jak na tak
krótki czas.
Nie
oszukiwałem się: utrzymanie Ker-Paravelu graniczyło z cudem. Pod nosem
mamrotałem ciche prośby do Aslana – a nóż się zjawi i nam pomoże? Na to również
zbytnio nie liczyłem. Im bardziej samodzielni i dorośli się stawaliśmy, tym
rzadziej Wielki Lew do nas przychodził. Nie przestał się o nas troszczyć, tego
jestem pewien. Zachowywał się po prostu jak ojciec który wie, że któregoś dnia
jego dzieci muszą się usamodzielnić, więc przygotowywał je na to od dłuższego
czasu.
Gdy nie
wyzywałem siebie i Piotra od najgorszych, zastanawiałem się co z Noreen i z
dzieckiem. Wiedziałem, że ona jest silna i na pewno sobie poradzi, ale miałem
też nieodparte wrażenie, że będzie chciała dołączyć do walki. Jeszcze niedawno
cieszyłbym się z tego, ale zauważyłem, że ostatnio jej moc zaczęła słabnąć – a poza
tym nosiła pod sercem dziecko. To dlatego się bałem: że wpakuje się w coś, co
przerośnie jej siły. Miałem tylko cichą nadzieję, że Zuzanna przemówi jej do
rozsądku i uchroni przed postrzelonymi pomysłami Łucji.
Usłyszałem
stukot kopyt i ujrzałem biegnącego w moją stronę młodego fauna. Miał na sobie
napierśnik ze złotym lwem i resztę górnej części zbroi: nogi jednak pozostawił
nieosłonięte. Mimo że były tym samym bardziej narażone na zranienie, brak zbroi
dawał mu niemałą przewaę. Bez zbędnych obciążeń i niedogodnień mógł chodzić po
terenach trudno dostępnych dla ludzi i innych stworzeń, niczym prawdziwy kozioł
górski.
- Wasza
wysokość – skłonił głowę, na co ja odpowiedziałem tym samym. – Wszystkie możliwe
siły zostały zebrane. Łucznicy ustawili się na najwyższym balkonie i w
północnej wieży. Bobry zbudowały naprędce dwie katapulty, a Niedźwiedzice
podgrzewają miód i wodę w kotłach. Gdzie mają się ustawić?
Poinstruowałem
fauna, który czym prędzej udał się wykonać rozkazy. Byłem pełen podziwu dla
pomysłowości Niedźwiedzic: wrząca woda dotkliwie poparzy ciała wroga, bo może
się dostać pod zbroję, a gorący miód może wyrządzić jeszcze więcej szkód. Nie
była to może smoła, ale i tak dobrze.
Spojrzałem
w górę. Łucznicy ustawili się już na pozycjach. Skrzywiłem się, gdy na
najwyższym balkonie ujrzałem między nimi kobiecą sylwetkę.
- Zuza, nie
musisz tego robić – powiedziałem, kiedy wreszcie dostałem się na samą górę.
- Jak to
nie? A kto ma zaczarowane strzały? – powiedziała patrząc na mnie hardo.
Zacisnąłem mocno szczęki i założyłem ręce na piersi, trzymając w jednej mój
hełm.
- Nie
powinnaś tego robić.
- A ty nie
powinieneś mi mówić, co mam robić a co nie. To ja tu jestem starsza –
powiedziała patrząc na mnie z dołu. Mierzyliśmy się wzrokiem, ale w końcu odpuściłem: Zuzanna była zbyt uparta,
bym się z nią dalej spierał.
- Powiedz mi
chociaż, że Noreen i Łucja się w nic się nie angażują – poprosiłem, ale po
minie siostry stwierdziłem, że dziewczyny nie siedzą w spokoju razem a Sofie i
Alitą. Przedłużające się milczenie Zuzy potwierdziło moje obawy.
- Gdzie.
One. Są. – warknąłem przez zęby. Siostra nie zdążyła mi odpowiedzieć, bo
usłyszeliśmy ostrzegawczy krzyk jednego z orłów.
- Szlag! –
krzyknąłem. Hełm prawie wyślizgnął mi się z rąk ale przytrzymałem go, po czym pospiesznie
wcisnąłem na głowę i zapiąłem pasek pod szyją.
- Uważaj na
siebie – powiedziałem Zuzannie. Ta skinęła głową i podążyła do wieży, by zająć
swoją pozycję. Ja zbiegłem na dół do
grupy dowodzonej przez mojego brata.
Kiedy tam
dotarłem, Piotr rzucił się na mnie.
- Gdzieś ty
był?! – krzyknął, łapiąc mnie za tunikę narzuconą na metalowy napierśnik.
Odepchnałem go trochę za mocno, przez co wpadł na jednego z centaurów. Margon
spojrzał na nas karcąco a ja tylko spuściłem wzrok w ramach przeprosin.
- Ważne, że
już tu jestem – odparłem. Brat popatrzył na mnie krzywo ale już nic nie
powiedział. Stanęliśmy obok siebie na czele naszej niewielkiej armii.
Zakląłem,
widząc katapulty – nasze szanse jeszcze bardziej zmalały. Piotr starał się
wyglądać na silnego i nieustraszonego wodza, ale widziałem lekki przestrach w
jego oczach. Mignał on jednak przez chwilę, zastąpiony groźnym zdecydowaniem.
Kiedy minotaury
załadowały kamienie do łopat katapult, zamknąłem oczy. Po chwili usłyszałem
paskudny huk i odgłos sypiących się z góry cegieł. Cięciwy zabrzęczały i zaraz
potem powietrze przeszyło mnóstwo strzał pędzących w stronę wroga. Słychać było
krzyki trafionych.
Ciała padające na ziemię.
Ponownie strzały. Krzyki.
Trzeszczenie drewna i huk kuli
uderzającej zamek. Po niej druga. Trzecia.
Strzały.
Czwarta kula.
Spadające cegły. Więcej cegieł,
jeszcze więcej…
Wreszcie otworzyłem oczy i z
przerażeniem spojrzałem na północną wieżę – której w połowie już nie było. W
tym momencie poczułem zimną furię.
***
Jak się
nazywa to dziwne uczucie, kiedy coś widzisz i myślisz, że już to kiedyś
widziałeś, ale to niemożliwe? Deja vu, chyba
tak. W każdym razie, ja tego uczucia nie doświadczyłem.
Stojąc na
najniższym balkonie zamku, obserwując nadchodzącą wciąż armię Eloveny w głębi
serca ponownie przeżywałem poprzednią bitwę stoczoną z czarownicą, jednak w
innym miejscu i jakby w innym czasie – wydawałoby się, że te niecałe dziesięć
lat to sto, a nawet i tysiąc.
Serce waliło mi mocno, jakby
ukryte bardzo, bardzo głęboko i przywoływało rytm walki. Krew pulsowała w
skroniach i wydawało mi się, że gdyby nie hełm, wybuchłaby mi głowa. Spocona
dłoń ślizgała się w metalowej rękawicy, ściskając rękojeść miecza. Podeszwy
stóp bolały niemiłosiernie w niewygodnych i sztywnych butach, a przecież
dopiero co je założyłem. Metalowe płyty na ramionach ciążyły mi, niczym
problemy które swoją siłą przyciskają mnie do ziemi.
Nitka, którą wyhaftowany został
złoty lew na środku mojej czerwonej tuniki mieniła się w słońcu. Powinno mi to
dodawać otuchy, ale tak nie było. Skwar sączył się z nieba, gorące powietrze
wydawało się być ciężkie, a przez to, że wiatr postanowił sobie odpocząć,
niemalże stało.
Czy byłem gotów do walki?
Oczywiście.
***
Moja
świadomość zupełnie się wyłączyła. Rejestrowałem obrazy, a ciało działało samo.
Przecież gdybym zaczął myśleć, zastanawiałbym się, czy to co chcę zrobić jest
bezpieczne czy wykonalne, a do tego nie mogłem dopuścić.
Przeskoczyłem
nad jakimś trupem z kilkoma strzałami w brzuchu i wtoczyłem się pod jednego z
dwóch słoni bojowych. Z całej siły dźgnąłem twardą skórę tam, gdzie zwierzę
powinno mieć serce. Wyciągnąłem broń i uciekłem, nim wielkie cielsko runęło na
ziemię.
Oblężenie
Ker-Paravelu zamieniło się w bitwę, z czego poniekąd się cieszyłem – nie mieliśmy
przecież żadnego doświadczenia w obronie zamku. Teraz mogliśmy po prostu wybić
wszystkich atakujących nim dostaną się do bram… Jednak nie jestem pewien, czy
jest to możliwe.
Ciach –
głowa jakiegoś zwierzęcia przeleciała obok mnie, ale ja już byłem kilka metrów
dalej. W pewnym momencie zorientowałem się, że tym razem walczę nie ze
stworzeniem, a z ciemnoskórym mężczyzną. Skrzywiłem się. Nie wiem, jak Elovena
zdołała „przemycić” kalormeńskich żołnierzy tuż pod naszym nosem – przecież po
całej Narnii krążyły ptaki, które by nam o tym doniosły - ale udało jej się to.
Zauważyłem, że Kalormeńczyków było tu dość dużo.
Ten akurat
nie fechtował zbyt dobrze, więc szybko z nim sobie poradziłem. Wkrótce jednak
otoczyło mnie czterech groźnie wyglądających żołnierzy. Nie czekając aż zrobią
jakiś krok, zaatakowałem pierwszy. Dopiero kiedy jeden z nich padł już trupem,
a drugi został dotkliwie zraniony, pozostała dwójka ocknęła się niczym ze snu.
Na moje nieszczęście, starszy z mężczyzn był bardziej doświadczony i kiedy jego
młodszy towarzysz został przeze mnie zabity, szybko i bezbłędnie zaatakował.
Cięcie z
góry. Teraz lewa. Znowu lewa… Nie, prawa. Znowu. Krok do przodu. I drugi. Trzy
do tyłu. Jeszcze dwa. I mocno, prosto w serce! A niech to, odbił tarczą.
Nieważne. Byle nie wypadać z rytmu. Ruch za ruchem, cios za ciosem.
Już miałem
poderżnąć mu gardło, gdy Kalormeńczyk padł na ziemię, a za nim zobaczyłem
nikogo innego jak Noreen. Ubrana w śmieszną (kobieta w spodniach? Co też jej
przyszło do głowy?), niekompletną zbroję, z mieczem w jednej ręce i tarczą w
drugiej, włosami związanymi w warkocz, z którego wymknęło się kilka pasemek
wyglądała nieziemsko. Inter arma silent
musae? Może ona, nie muza ale bogini, milczała – ale za to ja zacząłem na
nią wrzeszczeć.
- Co ty
sobie wyobrażasz?! – starałem się przekrzyczeć szczęk broni.
- A co
miałam zrobić? Siedzieć z założonymi rękami w „bezpiecznym” zamku i czekać, aż
to wszystko się szczęśliwie skończy?
W tym
momencie musieliśmy się na chwilę rozdzielić, ale po kilku machnięciach
mieczami mogliśmy wrócić do przerwanej rozmowy.
- Cholera
jasna, kobieto, ty jesteś w ciąży! – krzyknąłem.
- Nie histeryzuj,
od tego się nie umiera!
Zamknęła mi
tym usta. Jako że trwała bitwa, nie mieliśmy czasu na kłótnie. Po kilku minutach
niemalże odruchowo stanęliśmy plecami do siebie i tak walczyliśmy, osłaniając
siebie nawzajem. Mimo naszych wcześniejszych relacji – szczególnie tej
niewielkiej potyczki - w walce byliśmy idealnymi partnerami.
Nie wiem,
ile czasu minęło, kiedy w końcu zaczęły mnie opuszczać siły i adrenalina –
byłem jednak zdziwiony, że stało się to
tak późno. Zerkałem przez ramię na Noreen, która była o wiele bardziej zmęczona
ode mnie, mimo że czasem pomagała sobie magią, która przecież również
nadwyrężała jej siły.
Nagle
usłyszałem jej krzyk. Odwróciłem się na tyle szybko by podtrzymać ją, kiedy
upadała. Jej przeciwnik już nie żył, ale przez rozcięcie w jej spodniach
sączyła się jasnoczerwona krew. Cholera.
Jednak odgłos, który usłyszałem
chwilę potem, przyprawił mnie o dreszcze. Był to tryumfalny okrzyk zwycięstwa –
i to nie naszego.
Jak na komendę cała armia Eloveny
z krzykami radości porzuciła swoje poprzednie pojedynki i ruszyła do
Ker-Paravelu. Nie chciałem na to patrzeć, nie mogłem. Dla mnie liczyła się
tylko moja Noreen.
Zdarłem z siebie ozdobną
tunikę - po co mi ona była? – i zawiązałem
ją mocno nad raną. Na całe szczęście ujrzałem, że krwotok słabnie, ale niestety
nie ustaje zupełnie.
Wreszcie mogłem się rozejrzeć.
Gdy zobaczyłem, ilu poległych ma złotego lwa na piersi, wydałem z siebie bliżej
nieokreślony jęk. Zdjąłem hełm i rękawice i rzuciłem je na ziemię, by
przeczesać palcami włosy – jakbym mógł tym uczesać myśli. Gorycz przegranej
przybiła mnie.
Ocaleli zbierali się na skraju
lasu, a po polu bitwy krążyła Łucja – również w zbroi – i poiła rannych swoim
magicznym kordiałem. Odetchnąłem z ulgą –
Noreen będzie mogła szybko wyzdrowieć.
Dziewczyna cicho pisnęła, gdy
wziąłem ją na ręce.
- Co robisz? – spytała z
wyrzutem. – Przecież jeszcze umiem chodzić – powiedziała, ale jej głos był
słaby.
- Długa walka, ciąża i krwotok
tętniczy to chyba nie jest najlepsze połączenie.
- Zapomniałeś o magii – mruknęła.
- Fakt – odparłem jedynie. Kiedy
dotarliśmy do marnych resztek naszej niewielkiej armii, ujrzeliśmy załamanego
Piotra siedzącego pod drzewem oddalonym trochę od całej reszty.
- Posadź mnie tutaj – powiedziała
Noreen – i idź do niego. – Jakby czytała w moich myślach.
Przytaknąłem. Ułożyłem ją
wygodnie, a ona oparła się o jakiś głaz. Skrzywiła się i złapała za udo.
- Na pewno mogę cię zostawić? –
zapytałem zaniepokojony. Nagle jednak obok nas zjawiła się Pani Bobrowa, jak
zwykle w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie. Obiecała, że zajmie się
odpowiednio dziewczyną, więc trochę spokojniejszy chciałem się oddalić.
Poczułem jednak jak Noreen łapie mnie za rękę. Zdziwiony spojrzałem na nią, a
ona tylko ścisnęła moją dłoń dodając otuchy. Pochyliłem się i pocałowałem ją w
czoło, po czym ruszyłem do mojego brata.
***
- Piotr?
Blondyn podniósł głowę i zobaczyłem łzy na jego
policzkach. Zaczerwienione oczy i pociąganie nosem mówiły same za siebie.
Usiadłem
obok niego i postanowiłem się na razie nie odzywać. Pytając, niczego bym nie
osiągnął. Nigdy nie widziałem, by Piotr – mój starszy brat, mój wzór do
naśladowania – płakał. Nawet jako dziecko; przecież to on się nami opiekował,
zastępował nam tatę. Musiał być twardy.
- Jesteśmy
debilami – odezwał się wreszcie.
- Też to
zauważyłem.
I znów
zapanowała cisza. Widziałem jak Pani Bobrowa opatruje Noreen, inni – ludzie,
zwierzęta, stworzenia – też się sobą zajmują, a w oddali Łucja ratuje tych
ledwo żywych, ale nie było ich zbyt wielu.
- Wiesz, co
jest najgorsze? – spytał mnie Piotr. Pokręciłem przecząco głową. Mój brat
pociągnął nosem. – Że Sofie tam została.
Poczułem
jak mi się ściska serce, gdy wyobraziłem sobie tę paskudną wiedźmę, w którą
przemieniła się przez ten czas Elovena, panoszącą się w naszym zamku, wtrącając
delikatną i młodą dziewczynę rado lochu.
- Uratujemy
ją i odbijemy nasz zamek – zapewniłem brata.
- Miło by
było – mruknął.
Po raz
kolejny pogrążyliśmy się w ciszy. Przeżywaliśmy nawzajem swój ból.
- Każdy z
nas zakochał się nie w tej dziewczynie co powinien, prawda? – Zaskoczył mnie
tym. O co mu chodziło? – Nie rób takiej miny. Ja, Wielki Król Piotr przez
ostatni czas zalecałem się do biednej siedemnastolatki z Telmaru. A ty… Przez
ciebie Noreen wywołała tę wojnę!
- Ale się zmieniła
– odparłem, bawiąc się źdźbłem trawy .
- Ona tak.
Sofie za to nigdy się nie zmieni. Nie okaże się, że jest jakąś królewną czy
inną arystokratką, dziedziczką wielkiego majątku. Na zawsze pozostanie tą zielarką, którą
poznałem kiedy mój koń niemal jej nie stratował. Nigdy nie będę mógł się z nią
ożenić, bo wzbudzę pogardę u wszystkich liczących się ludzi. Oni stwierdzą, że
państwo którego władca wiąże się z kimś niższego stanu nie może się liczyć.
Pozrywają sojusze…. Ale co ja mówię? Narnią właśnie zawładnęła Elovena.
Straciliśmy ją.
- Nie
straciliśmy Narnii: póki żyjemy, jesteśmy jej władcami. Czy to w zamku czy poza
nim. I nie dramatyzuj tak. Jesteś Wielkim królem, tak? Ludzie się z tobą liczą,
Piotrek. Nie odważą się powiedzieć złego słowa o wyborze twojego serca. Skup
się teraz na odzyskaniu Ker-Paravelu, dobrze? – z tymi słowami podniosłem się z
ziemi i odszedłem. Już po drodze zacząłem pozbywać się coraz bardziej
zbroi: naramienniki, napierśnik,
kolczuga; dalej metalowe płyty ochraniające nogi. Zostałem jedynie w lnianej
tunice którą miałem pod spodem i skórzanych spodniach, oraz ciężkich metalowych
butach – ich nie mogłem zdjąć. Kiedy podszedłem do Noreen, ta wyglądała już
trochę lepiej. Jedną nogawkę spodni miała obciętą nad raną, a na niej gruby
opatrunek uciskowy. Załzawionymi oczami wpatrywała się w zamek. Bez jednej
wieży, z podziurawionym murem i wyważoną bramą prezentował się okropnie.
Przysiadłem się do niej i objąłem ją. Położyła
głowę na moim ramieniu. Z niepokonanej wojowniczki, którą była chwilę temu,
zmieniła się w silną, ale wrażliwą dziewczynę, zranioną i osłabioną.
Zaczęło
zmierzchać. Łucja wreszcie wróciła, jednak w magicznej buteleczce już nic nie zostało.
Siłą woli powstrzymałem się by na nią nie naskoczyć za to, że nie zostawiła nic
dla mojej ukochanej i dla mojego dziecka – przecież na nie też ta walka jakoś
wpłynęła.
Wkrótce
spostrzegłem, że wszyscy wpatrujemy się w jeden punkt – w tą wieżę, która na
naszych oczach runęła, grzebiąc naszych przyjaciół. Czy Zuzanna była między
nimi? A może jakoś się uratowała?
Co teraz z
nami będzie?
Tak dużo
pytań, tak mało odpowiedzi. Pomimo to do wszystkich docierała gorzka prawda.
Straciliśmy
Ker-Paravel.
Cieszę się, że wróciłaś do nas ;)
OdpowiedzUsuńRozdział pochłonęłam bardzo szybko. Śmiem twierdzić, że coraz nowsze stają się również coraz lepsze ^^ Wciągnął mnie bez reszty. To smutne, że stracili Ker-Paravel. Ale przynajmniej walczyli dzielnie. Zaczynam obawiać się o Noreen i stan zdrowia jej oraz dziecka. Przeczuwam, że coś się wydarzy - niekoniecznie dobrego. Jak ty to robisz, że tak łatwo intrygujesz czytelnika, co? :D
Pozdrawiam ;*
Wspaniały rozdział. Wreszcie się go doczekałam po tak długim czasie!!! :)
OdpowiedzUsuńŚwietnie opisana walka... Ja bym ta nie potrafiła. Serio. Ale ty zrobiłaś to wspaniale. Teraz martwi mnie jedno, czy oni odzyskają Narnię? Co z Noreen? :)
Jakby to ująć...
OdpowiedzUsuńWspółczynnik świetności tego rozdziału jest wprost proporcjonalny do okresu czasu, w którym go pisałaś (a raczej nad nim myślałaś xD)
Tak więc bitwę opisałaś rewelacyjnie, tak realistycznie i wgl, prawie jakbyś tam była ;)
Ale tak mi szkoda Ker-Paravelu, Narnii, Zuzanny chociaż nigdy za nią zbytnio nie przepadałam i przede wszystkim chłopaków.
Napisałaś o tym braterskim wsparciu, a jednocześnie męskiej oschłości - świetne.
A to jak Piotr myślał o Sofie... Miałam ochotę go przytulić!
Powodzenia przy następnych rozdziałach (które dodasz szybciej, prawda?)
Rozdział wspaniały. Trochę smutny, ale wciągający. Zastanawiam się, dlaczego nie napisałaś chociaż części z perspektywy Noreen? Nie to, że Edmund nie jest ciekawy, bo jest.
OdpowiedzUsuńPonieważ rozdziały piszę na przemian, parzyste = Edmund, nieparzyste = Noreen. :)
UsuńCieszę się, że wróciłaś Earl Grey, po tak długim czasie - rozumiem, ze wyjazdy, brak weny i chęci, czasu, życie prywatne i tym podobne odbierają możliwość pisania, wiec jak dla mnie nie musisz się w ogóle tłumaczyć. Sama od niedawna przeniosłam się na zeszyt, ale tylko jeśli chodzi o OB. Wolę już ślęczeć nad zeszytem, niżeli nad ekranem laptopa i przez półgodziny nic nie napisać i gapić w ten szkodliwy ekran. Ale to tak na marginesie :)
OdpowiedzUsuńDługi? Hm... Nawet nie zauważyłam, jak zleciał bo tak się w niego wczytałam, co niewątpliwie świadczy o Twoim talencie, kochana.
Jak już zaatakować to tam, gdzie padnie największy i najcięższy cios - to jest Ker-Paravel! Nie jest winą ani Piotra ani Edmunda ani też ich sióstr, że zamek nie był przygotowany do obrony, prócz tego, że mogło być w nim więcej żołnierzy. Oczywiście w Aslana trzeba wierzyć, nawet jeśli nie przybędzie, chociaż tutaj to naprawdę by się Wielki Lew przydał, nie ma co. Może Elovena wygrała bitwę, ale nie wojnę! :D A to już chyba jakieś pocieszenie, co nie?
Pozdrawiam gorąco,
Pisarka
Mi się bardzo podoba nowy szablon. nie mogę się doczekac nn :)
OdpowiedzUsuńOMG, czy mogłabyś mi podać wykonawców muzyki z twojej playlisty? Ja to sobie muszę zgrać na mp3! ;D
OdpowiedzUsuńJeśli chcesz, to na maila my.sea.goddess@gmail.com ;) Byłabym ci ogromnie wdzięczna! ;*
Nie mam zielonego pojęcia jak tutaj trafiłam ale nie żałuję bo blog jest naprawdę świetny. Po pierwsze Narnia a chyba nie ma nic cudowniejszego od niej. Po drugie Łucja, Edmund, Zuza, Piotr. Nie wiem czemu ale o wiele gorzej czytało mi się te części książki w których ich nie było. Naprawdę zakochałam się w twoim opowiadaniu, w zakładce z bohaterami ( to pierwsza rzecz jaką oglądam kiedy wejdę na bloga ) i szablonie może jest prosty ale właśnie to dodaje mu uroku. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń